Zbigniew Wassermann apeluje do premiera Donalda Tuska o zawieszenie szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Według byłego koordynatora do spraw specsłużb, jest konflikt interesów pomiędzy tym, co Bondaryk robił w przeszłości, a jego obecnymi obowiązkami.

Chodzi między innymi o doniesienie poniedziałkowej "Rzeczpospolitej". Gazeta napisała, że w połowie lat 90. brat Bondaryka był zamieszany w międzynarodowy przemyt 700 kilogramów złota. Obecny szef ABW stał wówczas na czele białostockiego Urzędu Ochrony Państwa. Dziś resort sprawiedliwości podał, że śledztwo dotyczące tego przemytu zostało przeniesione z prokuratury w Białymstoku do Lublina, by uniknąć podejrzeń o brak obiektywizmu.

Źródła, na które powołuje się gazeta, twierdzą, że to właśnie Bondaryk oraz adwokat Władysław H., podejrzany o udział w porwaniu, stoją za dymisją szefa Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku Krzysztofa Luksa, który nadzorował rozpracowywanie tej sprawy przez śledczych.

Gazeta twierdzi, że prokurator krajowy Marek Staszak planował pozostawić Luksa na stanowisku, ale inna była decyzja ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Staszak nie chciał mówić o sprawach kadrowych w prokuraturze, Ćwiąkalski natomiast zapewnił, że konsultował swą decyzję ze Staszakiem i że Bondaryk nie interweniował u niego w sprawie obsady białostockiej prokuratury.

Bondaryk twierdzenia gazety uznał za "nieprawdziwe i naruszające dobra osobiste" i pozwał autora tekstu, naczelnego i wydawcę gazety o ochronę dóbr osobistych. Redakcja podtrzymuje to, co napisała.

Dziś biuro informacyjne Ministerstwa Sprawiedliwości oświadczyło, że minister Ćwiąkalski sprawę brata szefa ABW poznał w dniu publikacji w "Rzeczpospolitej". Dlatego też sugestie, jakoby decyzja o odwołaniu Prokuratora Apelacyjnego w Białymstoku - Sławomira Luksa miała związek z wyżej wspomnianą sprawą, są nieprawdziwe. Decyzja o odwołaniu prokuratora Luksa była suwerenną decyzją Prokuratora Generalnego i nikt w tej sprawie nie interweniował - zapewniono w komunikacie.