"Tomek łączył się dosyć często w nocy. Cały czas mówił, że schodzi, tylko schodził powoli, bo rzeczywiście był wyczerpany. Może gdyby byli przy nim wtedy silniejsi partnerzy, których tam zabrakło, być może skończyłoby się to inaczej" - mówi reporterce RMF FM Annie Kropaczek Przemysław Kowalski, brat Tomasza, który zginął podczas zejścia z Broad Peak. W środę minęły trzy miesiące od historycznego dnia, gdy polscy himalaiści dokonali pierwszego zimowego wejścia na tę położoną w Karakorum górę.

Anna Kropaczek: Zbliża się termin wyprawy na Broad Peak, którą organizuje Jacek Berbeka. To wyprawa, która ma odnaleźć ciała Macieja Berbeki i pana brata, Tomasza Kowalskiego. Pana rodzina też weźmie w niej udział, choć w ograniczonym zakresie...

Przemysław Kowalski: Tak, moi rodzice i narzeczona Tomka, Agnieszka, jadą razem z wyprawą Jacka Berbeki, jadą na trekking, który dojdzie do bazy pod Broad Peak.

To bezpieczne przedsięwzięcie?

Jeżeli chodzi o wyprawę, to trudno mi się wypowiadać. W tej sprawie to Jacek Berbeka może cokolwiek powiedzieć, ale jeśli chodzi o trekking, to jest to wysokość około 5 tysięcy metrów. Moi rodzice i Agnieszka byli na takich wysokościach już wcześniej. Nie ma tam jakichś specjalnych trudności, więc nie widzę większych niebezpieczeństw.

Wyprawa zabiera na Broad Peak specjalną tablicę pamiątkową.

Tablica jest projektowana i wykonywana z pomocą rodziny Maćka Berbeki, ponieważ oni są plastykami. Są na niej napisane imiona Tomka i Maćka, jest też orzeł jako symbol Polski.

Liczy pan na to, że uda się odnaleźć ciała?

Mam nadzieję, że się uda. Szkoda, że Tomek nie miał ze sobą spota, który bardzo pomógłby w lokalizacji przynajmniej jego ciała. Jestem pewien, że Jacek wraz ze wspinaczami, którzy tam jadą, zrobią wszystko, żeby odnaleźć ich obu.

Gdyby Jacek Berbeka nie podjął takiego wyzwania, nie zorganizował tej wyprawy poszukiwawczej, myśli pan, że ktoś inny mógłby to zrobić?

Czy ktoś inny byłby w stanie się tego podjąć... nie wiem. Jesteśmy bardzo wdzięczni Jackowi za to, że organizuje tę wyprawę. Również wdzięczni jesteśmy wszystkim ludziom, którzy wsparli ją finansowo, tę wyprawę i trekking moich rodziców i Agnieszki.

Artur Hajzer wspominał, że ten spot został zgubiony jeszcze przed atakiem szczytowym...

No tak, z tego, co mówili nam Artur Hajzer i Krzysztof Wielicki, ten spot zgubił się, wypadł jakoś podczas wspinania chyba poniżej drugiego obozu jeszcze. Wielka szkoda, bo Tomek miał go zawsze ze sobą i nadawał z niego sygnały rano i wieczorem, codziennie, zarówno na tej wyprawie, jak i na wcześniejszych.

Pan również otrzymywał od brata wiadomości?

Tak, spot był tak zaprogramowany, że można było tam wpisać kilka osób, które otrzymywały na bieżąco informacje. Jestem zbulwersowany tym, co Artur Hajzer powiedział w "Newsweeku", że ten spot nie działał prawidłowo powyżej 6500 metrów. Jest to nieprawda. Zarówno na tej wyprawie, jak i na wcześniejszych Tomek go używał z powodzeniem powyżej 7000. Na tej wyprawie na Broad Peak Tomek puszczał sygnały z wysokości około 7700 metrów.

Co mogło być przyczyną tragedii na Broad Peak? Jacek Berbeka mówi o pewnym załamaniu, może bardziej psychicznym niż fizycznym.

Tak, owszem. Z rozmów, które zostały nagrane z radiotelefonów, które odsłuchałem, wynika, że Tomek łączył się dosyć często w nocy i cały czas jego głos był w pełni sprawny. Cały czas mówił, że schodzi, tylko schodził powoli, bo rzeczywiście był wyczerpany. Może gdyby byli przy nim wtedy silniejsi partnerzy, których tam zabrakło, być może skończyłoby się to inaczej.

Zabrakło współpracy?

Kiedy zbliża się noc i warunki pogarszają się z godziny na godzinę, trudno mi to sobie wyobrazić, żeby się rozdzielić i nie zaczekać. Jeśli ktoś ma więcej siły, to ogląda się na swojego partnera. Tam tego zabrakło.

Trudno tu chyba mówić o konkretnych osobach. Chyba, że ma pan kogoś na myśli.

Z relacji, które otrzymywaliśmy, i z relacji, które są w internecie, i na tych taśmach, wynika, że Adam Bielecki był tego dnia zdecydowanie najsilniejszym zawodnikiem i moim zdaniem nie podjął żadnej próby, żeby cokolwiek zmienić tam na górze.

Czy na takiej wysokości można było przeprowadzić akcję ratunkową?

Na takiej wysokości nigdy nie byłem, ale z tego, co się orientuję, takie akcje nie są możliwe. Wiadomo, że człowiek jest wyczerpany i nie jest w stanie fizycznie pomóc drugiemu człowiekowi, natomiast jest w stanie pomóc psychicznie. Takie akcje zdarzały się na K2, na Evereście i kończyły się również sukcesami.

Pana brat miał ze sobą kamerę.

Tak, miał kamerkę, którą na pewno nakręcił film na szczycie. Mam nadzieję, że jeśli Jackowi Berbece uda się odnaleźć Tomka, to dostaniemy film z tej kamerki i może on rzuci trochę więcej światła na to, co tam się wydarzyło na górze.