Włoskie władze zapewniają, że wczorajsza katastrofa lotnicza w Mediolanie była nieszczęśliwym wypadkiem. Pilot małego samolotu turystycznego Piper, zanim uderzył w 30-piętrowy wieżowiec Pirelli wysyłał sygnały SOS i chciał wylądować na mediolańskim lotnisku. Niestety nie zdążył. 3 osoby zginęły, w tym pilot, a 94 zostały ranne.

Liczba ofiar mogła być znacznie większa, ale do wypadku doszło przed 18:00 i część osób opuściła już miejsca pracy. Poza tym, pięć najwyższych pięter budynku było całkowicie pustych - akurat trwa tam remont. "To było straszne. Zadrżały szyby a lustra spadły na ziemię" - mówili świadkowie katastrofy. Samolot leciał z Locarno w Szwajcarii. Miał lądować na międzynarodowym lotnisku Linate, tuż pod Mediolanem. Maszyna zaczęła jednak tracić wysokość i płonąć. Posłuchaj także relacji włoskiej korespondentki RMF Aleksandry Bajki:

200 metrów od wieżowca, w który uderzył samolot znajduje się przedstawicielstwo LOT-u. Rozmawialiśmy z Ewą Czasak-Branbilla, która w nim pracuje: „Słyszałam potężny wybuch, wszyscy zaczęli na około krzyczeć, że bomba, więc z koleżanką wybiegłyśmy na ulicę. Ukazał nam się widok przerażający: 3 pietra płonęły na całej szerokości budynku. Widok był naprawdę straszny”.

Według szwajcarskiej telewizji, pilot Pipera był 68-letnim, doświadczonym pilotem i członkiem aeroklubu w Locarno. Miał 30-letni staż i wylatane prawie pięć tysięcy godzin.

Rys. RMF

08:15