W Pampelunie, w północnej Hiszpanii, odbył się drugi bieg San Fermin, słynny wyścig, podczas którego wąskimi uliczkami starówki ścigają się ludzie i byki. Bilans wczorajszej gonitwy to 45 osób rannych.

W dzisiejszej gonitwie na pewno nikt nie został poważnie ranny. Było dużo upadków, potłuczeń, jedna osoba uderzona w klatkę piersiową zemdlała, jest dużo siniaków, ale żadnej rany kłutej. W biegu wzięło udział wyjątkowo dużo osób, jednak wszystko skończyło się szczęśliwie.

San Fermin to nie tylko biegi. Od tygodnia miasto praktycznie nie śpi. Bary czynne są przez całą dobę. Na razie pierwszymi potrzebującymi pomocy są nie śmiałkowie biorący udział w wyścigu, ale turyści, którzy pijąc alkohol przecenili swoje możliwości.

Od połowy lat 20. kiedy to rozpoczęto prowadzenie statystyk w papeluńskich gonitwach z bykami zginęło 14 osób. Po raz ostatni do tragedii doszło w ubiegłym roku. Jednak śmiałków którzy przyjeżdżają na te imprezę z całego świata to nie zniechęca.

Opowieści weteranów gonitw tylko podgrzewają nastroje: Nigdy nie zostałem poważnie ranny. Owszem - pewnego roku straciłem nerkę, ale nie dlatego, że przebił ją byk. Zostałem przez niego stratowany. Ale sami rozumiecie - zranienia, połamane żebra, to nie jest nic strasznego - opowiadał ponad 50-letni Amerykanin.