Liczba zaginionych Polaków poszukiwanych po kataklizmie w Południowo-Wschodniej Azji zmniejszyła się do 39 osób – mówi rzecznik MSZ Aleksander Chećko. Liczba ofiar kataklizmu sięga już 150 tysięcy.

Główny Inspektor Sanitarny ponownie apeluje, aby powstrzymać się od wyjazdów w rejon Azji Południowo-Wschodniej, jeżeli nie jest to absolutnie konieczne.

Niemal z każdego zakątka świata zmierza pomoc humanitarna do krajów dotkniętych niedzielnym trzęsieniem ziemi i tsunami. W wielu miastach w samej Azji - ale też w Europie - zabawy sylwestrowe połączone były ze zbiórką pieniędzy dla ofiar kataklizmu. Społeczności międzynarodowej udało się już zebrać niemal dwa miliardy dolarów.

Niestety, pieniądze to nie wszystko. Dostarczenie lekarstw, wody i żywności do potrzebujących to logistyczny koszmar. W spustoszonych kataklizmem krajach praktycznie zniknęła infrastruktura drogowa, brakuje też środków transportu i łączności. W indonezyjskiej prowincji Aceh, ci którzy przeżyli - teraz wędrują przez wiele dni do większych miast, by uzyskać pomoc. Przynoszą też coraz to nowe informacje o zagładzie. Widziałem mnóstwo ciał, leżały na ulicach, wszędzie. Budynki są całkowicie zrujnowane, samochody zniszczone. Tam już nie ma żadnych środków do życia - opowiadał jeden z mieszkańców miasta Calang. Podróż do stolicy prowincji zajęła mu sześć dni. W Aceh zginęło ponad sto tysięcy ludzi. W całym regionie co najmniej 150 tysięcy.

Władze krajów dotkniętych kataklizmem mogły dowiedzieć się o zbliżającym się niebezpieczeństwie dużo wcześniej, gdyby nie urlopy w pewnej organizacji. W feralną niedzielę 26 grudnia, rano komputery w wiedeńskiej siedzibie Organizacji Całkowitego Zakazu Testów Jądrowych zarejestrowały potężne trzęsienie ziemi, które wywołało tsunami w Azji. Czas między wstrząsami a powstaniem fal mógł zostać wykorzystany na ratunek mieszkańców regionu. Dane w komputerach na nic się jednak nie przydały - 300-osobowa załoga była na wakacjach.