Izraelski rząd stosunkiem głosów 12 do 7 zatwierdził nowy plan pokojowy, tzw. mapę drogową. Przygotowany przez USA, UE, ONZ i Rosję trzypunktowy plan unormowania stosunków pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami, zakłada utworzenie państwa palestyńskiego w 2005 roku.

Władze Autonomii przyjęły projekt bez zastrzeżeń, natomiast izraelski premier Ariel Szaron grał na zwłokę, zgłosił szereg uwag, aż wreszcie - przyparty do muru przez zniecierpliwionych Amerykanów oświadczył, że jest gotów poprzeć tę inicjatywę.

Po tej decyzji bunt groził mu nawet ze strony członków z jego własnej partii - Likudu. Sądzę, że ten plan wcale nie odzwierciedla wizji prezydenta Busha. To raczej ukłon w stronę cynicznych interesów polityków z Europy. Myślę, że każdy, kto naprawdę pragnie pokoju, kto chce kontynuować walkę z terroryzmem uzna, że nie można nagradzać terrorystów, przyznając im tę mapę - tak mówił przed posiedzeniem likudowski minister bez teki Uzi Landau.

Akceptując plan, ministrowie przyjęli również rezolucję, która odbiera palestyńskim uchodźcom prawa powrotu do Izraela. Takie postawienie sprawy jest nie do przyjęcia dla władz Autonomii, nie mówiąc już o radykalnych ugrupowaniach palestyńskich - na przykład Hamasie czy Islamskim Dżihadzie. Zapewne odpowiedzą one teraz Izraelczykom nową serią zamachów.

Na bliskowschodniej szachownicy rozgrywkę prowadzi też Francja. Do Tel Awiwu przyleciał szef francuskiej dyplomacji Dominique de Villepin. Ma rozmawiać z ministrem spraw zagranicznych Izraela Silvanem Szalomem oraz z prezydentem Mosze Kacawem. Nie spotka się natomiast z Szaronem.

Ten demonstracyjnie oświadczył, że nie ma czasu dla De Villepina, bo Francuz nie chciał odwołać swego spotkania z przywódcą Autonomii Palestyńskiej Jaserem Arafatem. Jak widać francuski goniec nie może grać razem z izraelskim hetmanem.

Foto Archiwum RMF

07:05