Gdyńscy stoczniowcy alarmują: sposób sprzedaży zakładu grozi, że w stoczni nie będą budowane statki. Pracownicy mają pretensję, że sprzedaje się majątek w ponad trzydziestu przetargach według podziału geodezyjnego. Podkreślają, że na jednych działkach stoją drogie hale, dźwigi, suwnice czy biura, a na innych leży tylko złom.

Czego boją się związkowcy? W dużym uproszczeniu można wytłumaczyć to następująco: są dwie działki stoczniowe; na jednej jest elektryczny transformator, na drugiej go nie ma. Jeżeli działkę z transformatorem kupi ktoś, kto nie chce budować statków, to ten, który chce to robić może mieć kłopot z dostępem do prądu. Co może tylko odstraszyć i być warunkiem nieprzystąpienia inwestora do takiego przetargu - ostrzega Dariusz Adamski ze stoczniowej Solidarności.

Szef Agencji Rozwoju Przemysłu Wojciech Dąbrowski, jak mantrę powtarza: Sądzimy, że jak najbardziej jest tam potencjalna możliwość na kontynuowanie w jakimś zakresie działalności stoczniowej. Kupuje jednak ten, kto da więcej. Dopiero życie pokaże więc, czy w tak „pokrojonych” stoczniach będą budowane statki czy nie.