Termin "orientalizm" pochodzi od łacińskiego słowa "orientalis" czyli "wschodni". Jest to wyraz fascynacji ludzi cywilizacji Zachodu kulturami Wschodu, zwłaszcza hinduską, japońską, arabską, perską i chińską. Ta ekscytacja przejawia się choćby w czerpaniu przez europejskich twórców i artystów z dziedzictwa azjatyckiego - sięganiu po wschodnie motywy, symbole, formy, estetykę, stroje itp. Jednak to umiłowanie Orientu przez reprezentantów Okcydentu nie jest tak naprawdę wyrazem szacunku, to rodzaj postawy protekcjonalnej, podszytej poczuciem wyższości. Zwrócił na to uwagę Edward W. Said w swojej głośnej książce "Orientalizm", udowadniając ideologiczny charakter takiej postawy. Ten amerykański uczony pochodzenia palestyńskiego ostro krytykował orientalizm, obarczając go winą za utrwalanie stereotypowych wyobrażeń islamu i fałszywego pojmowania świata muzułmańskiego. Czytałem Saida przed laty, więc nie jestem całkiem niezorientowany, jednak moja wiedza jest w tej dziedzinie mizerna w zestawieniu z kompetencjami prawdziwej ekspertki - Ewy Górskiej, prawniczki i kulturoznawczyni z Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalizującej się w problematyce prawa muzułmańskiego. Tak na marginesie, pojęcie "kościół zorientowany" oznacza świątynię chrześcijańską z prezbiterium z ołtarzem głównym zwróconym ku wschodowi (łac. Oriens – wschód), czyli w stronę, skąd ma nadejść Chrystus.

Jako dziennikarz trochę tylko orientujący się w problematyce islamu, bardzo chętnie umówiłem się na rozmowę z P. Ewą na antenie internetowego radia RMF24. Codzienne pogłębianie wiedzy praktycznie z każdej dziedziny to stały właściwie punkt w harmonogramie dziennikarza newsowego, dlatego chętnie przyjąłem zaproszenie do współpracy ze strony Diany Sałackiej z krakowskiego Centrum Kopernika. Chodziło o udział w specyficznym szkoleniowym spotkaniu redaktorów z różnych mediów z młodymi naukowcami reprezentującymi kilka gałęzi wiedzy - i humanistycznej, i ścisłej. Jedną z badaczek w tym gronie była właśnie specjalistka z dziedziny prawa muzułmańskiego. Zanim przybyłem na wspólne, symultaniczne "posiedzenie" w siedzibie centrum badań interdyscyplinarnych w Krakowie, "przetestowałem" formułę "speed datingu" z Ewą Górską w programie naszej stacji internetowej.

 


Słowo wyjaśnienia, na czym polega ten rodzaj komunikacji, nawiązujący do pomysłu "szybkich randek". Tę metodę zawierania kontaktów wymyślił amerykański rabin Yaacov Deyo pod koniec XX wieku. "Speed dating" to limitowane czasowo przez organizatora sesje krótkich spotkań zapoznawczych. W pierwotnej, towarzyskiej formule miały one cel miłosny. W przypadku symultany dziennikarsko-naukowej chodzi wyłącznie o wzbudzanie uczucia sympatii do naukowej dziedziny, o porozumienie w celu zrozumienia danej wiedzy, pojęcia sensu konkretnych badań. Nie chodzi o to, by reporter zakochał się od razu w jakiejś akademickiej problematyce, ale by pojawiła się jakaś "chemia". 

Zaczerpnąwszy tak wielu informacji z tak wielu żywych źródeł wiedzy wyszedłem z krakowskiego "speed datingu" niezwykle usatyfakcjonowany. Mniej więcej w ciągu godziny zdobyłem bezcenną wiedzę o: metodach "łowienia ekspertów", rytuałach codzienności, plusach i minusach tworzyw sztucznych, odgrywaniu społecznych ról, fobiach ciężarnych kobiet, ikonoklazmie w islamie, pozytywnych prionach czy szermierce historycznej. Powiecie: od Sasa do lasa? Był to faktycznie "las rzeczy", scjentystyczne "silva rerum". Ale nie zabłądziłem w tym lesie. Nie z takimi rozmówcami. Będę wracał do tych rozmów. Będę wracał do tych ludzi, wspaniałych młodych osób w Polsce, zajmujących się tak niezwykle ciekawymi badaniami.