Polska zremisowała ze Szwecją 32:32 (13:15) w meczu grupy 1 eliminacji Mistrzostw Europy 2010 piłkarzy ręcznych, który odbył się we Wrocławiu. Polacy uratowali jeden punkt na sekundy przed końcowym gwizdkiem.

Zaczęło się dobrze dla brązowych medalistów tegorocznych mistrzostw świata w Chorwacji, którzy w 13. minucie prowadzili 7:5. Wtedy nastąpił pierwszy kryzys "biało-czerwonych". Wszystko zaczęło się od zmarnowanego rzutu karnego przez Tomasza Tłuczyńskiego. Później Polacy, grając z przewagą dwóch zawodników, nie tylko nie strzelili bramki, ale w dodatku jedną stracili. Mnożyły się błędy. Dwukrotnie Patryk Kuchczyński nie wykorzystał idealnych okazji. Tłuczyński trafił w słupek, a Damian Wleklak nie trafił w bramkę Johana Sjostranda.

Szwedzi, którzy już sobie zapewnili awans do finałów ME, objęli prowadzenie w 18. minucie 9:7. Od 13. minuty przez następnych 12 gospodarze rzucili tylko dwa gole, podczas gdy ich rywale - osiem.

Wtedy o czas poprosił Wenta, co trochę poskutkowało, bo jego szczypiorniści odrobili dwie bramki i na przerwę schodzili przegrywając 13:15.

W drugiej połowie Skandynawowie długo utrzymywali dwu-, trzybramkową przewagę. Dopiero w 50. minucie, gdy po raz pierwszy w tym meczu na listę strzelców wpisał się Karol Bielecki, a minutę po nim sztuka ta udała się (też pierwszy raz) Mateuszowi Jachlewskiemu, gospodarze wyrównali na 24:24.

W polskiej bramce bardzo dobrze spisywał się Sławomir Szmal, który jednak tego dnia miał niewystarczające wsparcie w obrońcach. Szwedzi zaskakiwali go przede wszystkim szybkimi wznowieniami gry ze środka i rzutami z podłoża. Często dopisywało im szczęście, ale w drugiej części gry polski golkiper coraz częściej wychodził obronną ręką z pojedynków z rywalami.

W 56. minucie, po udanych akcjach Krzysztofa Lijewskiego, Jachlewskiego i Michała Jurkiewicza, Polacy wygrywali 29:27. Prawdziwy dreszczowiec rozpoczął się na trzy minuty przed końcem, kiedy "biało-czerwoni" prowadzili 31:29, sędziowie odesłali na ławkę kar, w ciągu kilku sekund, aż trzech z nich. Polacy grali więc trzema zawodnikami w polu i trudno było łudzić się, że Szwedzi nie wykorzystają tak wybornej sytuacji.

Rywale na niecałą minutę przed końcem prowadzili 32:31. Gdy do ostatniego gwizdka arbitrów z Francji pozostało 15 sekund, a na boisko powrócił ostatni z ukaranych - trener Wenta poprosił o czas. Po minutowej "burzy mózgów" uzgodniono, że decydujący rzut będzie oddany ze środka koła, która to pozycja wcześniej nie była przez polski zespół należycie wykorzystywana. Manewr się udał, a Bartosz Jurecki zachował wiele zimnej krwi, dzięki czemu on i jego koledzy uratowali jeden punkt.