Piotr Małachowski wystąpi dziś w finale rzutu dyskiem na lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Moskwie. Jeszcze przed zawodami Polak był uznawany za najpoważniejszego kandydata do medalu - nawet tego złotego. Sam zapowiadał, że jest w stanie to osiągnąć.

Główny rywalem Piotra Małachowskiego będzie zapewne Robert Harting. Niemiecki dyskobol, który na światowych arenach zdobył właściwie wszystko - jest mistrzem olimpijskim z Londynu, mistrzem świata z Daegu i Berlina oraz mistrzem Europy z Helsinek. Kibice najbardziej pamiętają zapewne mistrzostwa z Berlinie, kiedy to Niemiec i Polak stoczyli fantastyczną walkę o złoty medal. Małachowski prowadził wówczas od pierwszej próby. Uzyskał w niej 68 metrów i 77 centymetrów. Potem poprawił się jeszcze o prawie półtora metra. W ostatniej kolejce Harting odebrał mu złoto rzutem na odległość 69,43. Polak nie był w stanie odpowiedzieć i musiał zadowolić się srebrem.

Tym razem Małachowski nie chce czekać do ostatniej kolejki. Już po eliminacjach, w których pewnie rzucił 66 metrów, przyznał, że chciałby sprawę rozstrzygnąć już w pierwszej kolejce. Wchodzę w pierwszej próbie i rzucam, co Bóg da. Tutaj nie można się zastanawiać. To są mistrzostwa świata, jak będzie chwila zawahania, to zaraz będę siedział z ręką w nocniku, a rywale będą zacierać ręce - powiedział Polak.

W finale biegu na 800 metrów wystąpi Marcin Lewandowski. Polak zakwalifikował się jako szczęśliwy przegrany - w swoim biegu półfinałowym zajął dopiero trzecie miejsce, ale był to najszybszy bieg półfinałowy i Lewandowski wszedł do finału z dobrym czasem. Stać mnie nawet na złoto - powiedział po biegu, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że szanse na podium są niewielkie. W gronie finalistów Polak ma dopiero szósty najlepszy czas w tym sezonie.

Co ciekawe, w finale zabraknie Kenijczyków. To dopiero trzeci raz w historii, kiedy biegaczy z tego kraju nie ma w finałowym starciu. Po raz ostatni taka sytuacja wydarzyła się w 1995 roku w Goeteborgu. Wówczas jednak wygrał Wilson Kipketer, Kenijczyk reprezentujący Danię. Tym razem nie ma żadnego kenijskiego akcentu. Przypomnę, że z powodu kontuzji do Moskwy nie przyjechał mistrz olimpijski z Londynu David Rudisha.

Ciekawie zapowiada się również finał skoku o tyczce pań. Co prawda nie wystąpi w nim Anna Rogowska, która nie przeszła eliminacji, ale zobaczymy Jelenę Isinbajewą. Rosjanka, nazywana "carycą tyczki" zamierza zdobyć złoty medal, a później zakończyć karierę.