Jeszcze 20 lat temu graczy spoza USA było w lidze NBA jak na lekarstwo. Ta tendencja zaczyna się zmieniać i coraz więcej do powiedzenia w najlepszej lidze świata mają zawodnicy z Europy, Ameryki Południowej czy Azji.

Dwadzieścia lat temu po amerykańskich parkietach biegało 23 zagranicznych zawodników z 18 państw. W poprzednim sezonie było ich 74 (35 państw). Tym razem ustanowiono kolejny rekord - 85 koszykarzy z 36 państw. Co prawda już w latach 90. mieliśmy nieamerykańskie gwiazdy basketu. Choćby Vlade Divac (Serbia), Arvidas Sabonis (Litwa), Detlef Schremps (Niemcy), Yao Ming (Chiny). To tylko kilka przykładów, które na pewno zapadły w pamięć fanów basketu. Do tego można dołożyć trio z Chicago Bulls. Świetny rezerwowy Toni Kukoc, czy inni zdobywcy mistrzowskich pierścieni z drużyny "Byków", choć byli jedynie uzupełnieniem składu - Luc Longley (Australia) i Bill Wellington (Kanada).

Dziś to grono jest o wiele szersze. Każdy klub poza Philadelphia 67’ers korzysta z usług zagranicznych graczy. Rekordzistami pod tym względem są "Ostrogi" z San Antonio z sześcioma cudzoziemcami w składzie (Francuzi Tony Parker, Boris Diaw i Nando De Colo, Argentyńczyk Manu Ginobili, Brazylijczyk Tiago Splitter oraz Australijczyk Patrick Mills).

Po pięciu zagranicznych koszykarzy mają Minnesota Timberwolves (Czarnogórzec Nikola Pekovic, Hiszpan Ricky Rubio, Portorykańczyk Jose Juan Barea oraz Rosjanie Aleksiej Szwed i Andriej Kirilenko) i Toronto Raptors (Włoch Andrea Bargnani, Hiszpan Jose Calderon, Litwini Linas Kleiza i Jonas Valanciunas oraz Chorwat Tomislav Zubcic).

Wśród gwiazd choćby Paul Gasol (Hiszpania, LA Lakers), Steve Nash (Kanada, LA Lakers), Serge Ibaka (Hiszpania, Oklahoma City Thunder), Luol Deng (Chicago Bulls, Wielka Brytania), Dikr Nowitzky (Niemcy, Dallas Mavericks). Wśród tych aspirujących do wielkich gwiazd ligi choćby Marcin Gortat. Wraz z Polakiem występują w Phoenix Suns Luis Scola (Argentyna) i Goran Dragić (Słowenia). To znów tylko kilka jaskrawych przykładów, solidnych zawodników z innych państw jest o wiele więcej.

Dlaczego? Powodów jest kilka. Po pierwsze zmienił się świat. W ciągu ostatnich 20 lat powstało wiele państw, które dostarczają za Ocean świetnych koszykarzy. Choćby Litwa, czy kraj powstaje po rozpadzie Jugosławii (Serbia, Słowenia, Chorwacja). Wreszcie gracz z zagranicy gwarantuje większą popularność ligi, czy klubu. Najlepszy przykład to nasz Marcin Gortat. Kilka lat temu zagorzali fani basketu interesowali się Phoenix Suns ze względu na Charlesa Barkleya - wielką gwiazdę. Dziś szukamy informacji o drużynie "Słońc" właśnie z powodu Gortata. Podobnie jest w innych państwach. Wreszcie władze NBA zrozumiały, że otwarcie się na świat to wielka szansa na wielkie pieniądze. W ciągu minionych 23 lat kluby NBA rozegrały 114 meczów poza USA. Tylko przed tym sezonem można było zobaczyć gwiazdy w Meksyku, Chinach i Europie. Na Starym Kontynencie będzie można obejrzeć w styczniu mecz sezonu zasadniczego Detroit Pistons - New York Knicks. Kolejne rynki do zagospodarowania to Indie i Brazylia. Władze ligi odpowiednio zachęciły do wojaży samych zawodników. Połowa wpływów ze sprzedaży praw telewizyjnych, czy gadżetów z takiego tournée trafia do ich kieszeni. O światowych rynkach myślą także sponsorzy. To dlatego firma Nike wysyła do Chin LeBrona Jamesa czy Kobe’ego Bryanta.