Mija dokładnie rok od tragicznej powodzi na południu Polski. Niż genueński przyniósł ekstremalne opady, a wielka woda niszczyła wszystko, co spotkała na swojej drodze. Krytycznym momentem okazało się pęknięcie wału przy tamie w Stroniu Śląskim. Prokuratura wciąż sprawdza, czy tej ogromnej tragedii dało się uniknąć. Śledztwo nie zakończy się, jak początkowo zapowiadano, do końca tego roku. Tama zostanie w pełni odbudowana dopiero za około 5 lat – ustaliła reporterka RMF FM Martyna Czerwińska.

  • 15 września 2024 roku doszło do pęknięcia wału przy tamie w Stroniu Śląskim. 
  • Dolnośląski Inspektor Nadzoru Budowlanego wskazał, że przyczyną pęknięcia było wadliwe wykonanie prac ziemnych przy zaporze. 
  • Śledztwo trwa, a na pełne ustalenia trzeba czekać do 2026 roku. Tama zostanie w pełni odbudowana dopiero za około 5 lat - ustaliło RMF FM.
  • Mieszkańcy żyją w ciągłym strachu, bo obawiają się, że w razie intensywnych ulew zabezpieczenie tamy nie wytrzyma. 
  • "Nie jest prawdą, by prokuratura w jakikolwiek sposób blokowała naprawę zapory" - przekazał. Mariusz Pindera, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.
  • Jakie są ustalenia śledczych ws. tamy i jak tłumaczą się Wody Polskie? Przeczytaj cały artykuł.

"Ludzie uciekajcie" - apelował na lokalnej grupie Remigiusz Sławik, mieszkaniec Stronia Śląskiego, dodając film, na którym widać, jak przez wielką wyrwę w tamie przedziera się z impetem rzeka. To było przedpołudnie 15 września 2024 roku. 

Siła wody była tak wielka, że burzyła domy, zabierała ze sobą samochody i zrywała mosty. Nie wszyscy zdążyli się ewakuować. Dziewięć osób straciło życie. Zniszczone zostało nie tylko Stronie Śląskie, ale także Lądek-Zdrój, Kłodzko i mniejsze miejscowości.

Czegoś takiego nie przeżyliśmy nawet w 1997 roku. To nie była powódź, to było tsunami - wspominają dziś poszkodowani. Nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie katastrofa niezawodnej dotąd tamy przesądziła o skali zniszczeń. 

Chociaż od tego tragicznego dnia minął rok, nadal nie wiadomo, czy tej tragedii można było uniknąć. Wątpliwości pojawiły się dlatego, że w 2023 roku w miejscu pęknięcia wału odbywały się prace ziemne zlecone przez Wody Polskie.

Nadzór Budowlany już wie, prokuratura wciąż bada

Dolnośląski Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego nie ma wątpliwości -  przyczyną katastrofy było wadliwe wykonanie prac ziemnych przed powodzią. 

"Miejsca powstania przebić hydraulicznych wody przez korpus zapory pokrywają się z trzema miejscami wykopów pod wykonaną kanalizację kablową, w tym z trzema przekopami pod koroną zapory" - wskazał WINB. Jak podkreślił inspektor, wykonane prace były bezzasadne, a "wadliwie wykonane kanalizacje kablowe spowodowały katastrofę zapory".

W dokumencie mowa jest też m.in. o nieprawidłowościach w dokumentacji. Reporterka RMF FM Martyna Czerwińska zapytała prezesa Wód Polskich - Mateusza Balcerowicza, czy jednostka czuje się winna tragedii. Postępowanie w tej sprawie trwa, do czasu jego zakończenia nie komentujemy sprawy - odpowiedział Balcerowicz. Prokuratura podkreśla, że opinia nadzoru budowlanego nie może stanowić podstawy do stawiania zarzutów.

Zarzuty karne przedstawia się konkretnym ustalonym osobom. Dlatego w razie uznania, iż doszło do zawinionych błędów przy pracach z 2023 roku,niezbędne jest ustalenie, kto za co odpowiada. Ktoś ustalał specyfikacje prac, projekt robót, ktoś inny wykonywał prace budowlane, ktoś je nadzorował i ktoś dokonywał odbioru. Odpowiedzialność każdej z tych osób musi być ustalana i oceniana indywidualnie - wyjaśnia rzecznik prokuratury Okręgowej w Świdnicy Mariusz Pindera.

Jak ustaliła dolnośląska reporterka RMF FM Martyna Czerwińska, śledczy czekają jeszcze na opinię Katedry Geotechniki, Hydrotechniki, Budownictwa Podziemnego i Wodnego, która jest jednostką badawczo-dydaktyczną Wydziału Budownictwa Lądowego i Wodnego Politechniki Wrocławskiej. Ekspertyza ma być gotowa w I kwartale 2026 roku. Przed jej uzyskaniem nie będzie podstaw do przedstawiania w tym zakresie komukolwiek zarzutów. Śledztwo toczy się w kierunku nieumyślnego sprowadzenia katastrofy budowlanej.

Mieszkańcy: Żyjemy jak na tykającej bombie

Mieszkańcy Stronia Śląskiego z niecierpliwością czekają na wynik śledztwa, ale jeszcze bardziej na odbudowę tamy. Na początku roku za 12 mln złotych została tymczasowo zabezpieczona przegrodą z kamieni i betonu, jednak jak mówią poszkodowani - to rozwiązanie nie daje im żadnego poczucia bezpieczeństwa.

Czujemy się zagrożeni. Przegroda jest kilka razy niższa niż wał przed powodzią. Daje zaledwie kilka godzin spokoju, a później znów będziemy się zastanawiać, czy zostaniemy zalani. Przy każdym intensywnym deszczu czuć napięcie, czuć strach - mówi RMF FM Natalia Skierkowska, radna Stronia Śląskiego, która podczas powodzi straciła domki pod wynajem dla turystów. Jej słowa potwierdza mieszkaniec Radochowa. Każda ulewa to stres, żyjemy jak na tykającej bombie - zaznacza. Wody Polskie przekonują jednak, że zabezpieczenie tymczasowe jest wystarczające i chroni domy przed zalaniem.

Ta przegroda jest tak wykonana, tak zaprojektowana, że spokojnie umożliwi przepływ wody. Zbiornik napełni się do 1/4 swojej pojemności potem woda przeleje się przez zbiornik, ale zostanie odprowadzona korytem rzeki, nie wyleje się. To gwarantuje bezpieczny spływ wód powodziowych. Na ten moment nic innego nie dało się zrobić. Naszym celem jest jednak odbudowa piętrzenia, wtedy zbiornik odzyska 100 proc. swojej funkcji przeciwpowodziowej, wtedy będziemy mieć pełną sterowalność na obiekcie - powiedział RMF FM Maciej Jarzyski, wiceprezes ds. Ochrony przed Powodzią i Suszą. Docelową odbudowę do pewnego czasu blokowało śledztwo prokuratury, ale ta dała już Wodom Polskim "zielone światło".

Kiedy zapora zostanie odbudowana?

Jak ustaliło RMF FM, ze strony prokuratury nie ma już żadnych przeszkód do wykonywania pełnych prac remontowych przy zaporze.

Nie jest prawdą, by prokuratura w jakikolwiek sposób blokowała naprawę zapory, wszystkie niezbędne dokumenty zostały zabezpieczone, wykonano oględziny tamy, pobrano próbki konstrukcji wałów, wykonano niezbędne odwierty itp. Wody Polskie mogą bez przeszkód remontować i odbudowywać zaporę - powiedział RMF FM Mariusz Pindera, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Świdnicy. Z ustaleń reporterki RMF FM wynika, że tama zostanie w pełni odbudowana dopiero za około 5 lat. Dlaczego powodzianie będą musieli tyle czasu czekać na poczucie bezpieczeństwa?

Musimy na nowo zaprojektować cały zbiornik, to potrwa 2-3 lata. Pamiętajmy, że sam koszt tych prac projektowych to 26 mln złotych, a odbudowa to 300 mln złotych. Zabezpieczamy środki na przyszły rok, aby ogłosić przetarg i rozpocząć projektowanie. Później przyjdzie czas na budowę, to zajmie 2 kolejne lata - powiedział prezes Wód Polskich.

Poszkodowani nie ukrywają, że trudno im sobie wyobrazić kolejne, długie lata bez docelowej odbudowy.

Mieszkańcy zostali późno ostrzeżeni, ale winnych wciąż brak

Do przerwania zapory na Morawce doszło o godz. 10:35, ale Wody Polskie potwierdziły to oficjalnie dopiero po godz. 13:00, czyli ponad 2,5 godziny później. Dla poszkodowanych to strategiczny czas.

W tym czasie moglibyśmy uratować dużą część dobytku, wywieźć samochodami, czy wynieść do sąsiadów na górę. Sama powódź, kiedy woda rośnie stopniowo, nie wyrządza takich szkód, jak wtedy, gdy płynie z impetem po pęknięciu tamy. Nikt się tego nie spodziewał, nikt nie dał nam znać, że płynie do nas taka ogromna, silna fala - mówi pan Zbigniew z Kłodzka. Wody Polskie wyjaśniały opóźnienie w przekazaniu informacji brakiem łączności telefonicznej.

Ten argument nie przekonał burmistrza Kłodzka. Michał Piszko podkreślał już we wrześniu, że Wody Polskie mogły powiadomić Powiatowe Centrum Zarządzania Kryzysowego drogą internetową, bo sieć przed południem działała.

Ludzie byli narażeni tutaj bezsprzecznie. (...) Jakbym dostał tę informację 2-3 godziny wcześniej, to bym ruszył ze wszystkimi dostępnymi siłami i środkami jakie mamy, nie tylko SMS-owymi, z informacją do mieszkańców: "słuchajcie, idzie fala powodziowa z tamy ze Stronia i natychmiast się ewakuujcie". Na szczęście u mnie (w mieście) nikt nie utonął - zaznaczył samorządowiec. Podobnego zdania był we wrześniu Jan Kalfas, były już dyrektor wydziału zarządzania kryzysowego w Kłodzku. Stwierdził on, że gdyby informacja o przerwaniu zapory dotarła do Kłodzka wcześniej, to tragiczna historia mogłaby się potoczyć inaczej.

Co prawda wody nikt by nie zatrzymał, ale ludzie mieliby więcej czasu - powiedział w rozmowie z reporterką RMF FM. Można było zapobiec tej tragedii, jaka się wydarzyła. Nie mówię tutaj o budynkach, bo te w sposób naturalny mogły ulec zniszczeniu, ale ludzie mogli dużo uratować - dodał.

Jaka mogła być prawdziwa przyczyna zwlekania Wód Polskich z oficjalnym komunikatem o przerwaniu zapory? W opinii burmistrza Kłodzka na tamie mogło już wtedy nikogo nie być. Ja uważam, że operator powinien być zadysponowany tam cały czas. Jeżeli byłoby zagrożenie dla życia operatora, to on powinien się przenieść w wyższe partie tego miejsca, a są takie możliwości - stwierdził Michał Piszko. Na pytanie, czy miejsce nie zostało dopilnowane, burmistrz Kłodzka stwierdził we wrześniu: Tak można to określić. Wody Polskie przekonywały w oświadczeniu, że pracownicy zapory ewakuowali się na samym końcu. Nie zdradziły jednak, o której było to dokładnie godzinie.

Sprawą ewentualnych opóźnień w ostrzeganiu zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Świdnicy. Na chwilę obecną nikomu nie przedstawiono zarzutów w sprawie. Cały czas trwa postępowanie dowodowe - wynika z ustaleń dziennikarki RMF FM. 

Gromadzona jest dokumentacja, odbywają się przesłuchania świadków, szczególnie spośród pracowników samorządowych, służb i członków sztabów kryzysowych - powiedział rzecznik prokuratury Mariusz Pindera. Poszkodowani także w tym wypadku, muszą się więc uzbroić w cierpliwość.

Rząd zaangażował łącznie ponad 8 mld zł na pomoc poszkodowanym, odbudowę po powodzi oraz zwiększanie bezpieczeństwa terenów dotkniętych ubiegłorocznym kataklizmem. Jest to pomoc, jakiej do tej pory nie było po klęskach żywiołowych w Polsce.

Opracowanie: