W Sądzie Okręgowym w Poznaniu rozpoczął się w piątek proces Filipa S., społecznika, który m.in. przedstawiając się jako przyszły ambasador RP w Afryce, miał wyłudzić od kilkunastu osób i firm ponad 4 mln zł. Pieniądze miały zostać zainwestowane m.in. w Sudanie.

37-letni Filip S., w przeszłości pełniący funkcję m.in. radnego jednego z poznańskich osiedli, jest oskarżony o to, że w latach 2017-2019 wyłudził od 13 osób prywatnych i firm m.in. w Kaliszu, Poznaniu i Warszawie, łącznie ponad 4 mln zł.

Oskarżony miał zwracać się do poszkodowanych o udzielenie pożyczek na różne inwestycje, np. zakup pomarańczy do wyciskania soku. Pożyczkodawcom miał mówić m.in., że ma zostać ambasadorem RP w Afryce. W lutym 2020 r., po wszczęciu śledztwa ws. oszustw rzekomego dyplomaty, MSZ zaprzeczył, by Filip S. był kiedykolwiek pracownikiem resortu oraz by był rozważany jako kandydat do pełnienia funkcji dyplomatycznych.

W czasie piątkowej rozprawy oskarżony nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Zapowiedział również, że nie będzie odpowiadał na pytania w pierwszym dniu procesu.

Sędzia odczytał wcześniejsze wyjaśnienia złożone przez Filipa S. w czasie postępowania przygotowawczego, w których oskarżony również nie przyznał się do winy i twierdził, że część użyczonych mu kwot była pożyczkami, które zostały przynajmniej w części zwrócone.

W odczytanych wyjaśnieniach Filip S. zwrócił uwagę, że część poszkodowanych korzystała z jego doświadczenia w prowadzeniu interesów w Egipcie czy Sudanie. Niektórzy poszkodowani mieli nie interesować się szczegółami przedsięwzięć, jakie miał przeprowadzić oskarżony.

Od kilku lat interesuję się i działam na rzecz budowy relacji między Polską a Afryką. Angola, Sudan, Egipt, to kraje moich zainteresowań. Początkowo działałem pod szyldem stowarzyszenia "ProAfrica", później w ramach moich spółek. Działalność przejawiała się w organizowaniu misji gospodarczych - wskazał oskarżony w wyjaśnieniach.

Dodał w nich, że zawsze działał społecznie i zasiadał w różnych gremiach oraz działał pro bono. W sposób szczególny upodobałem sobie Egipt, bo uważam, że to gospodarcza przyszłość Afryki - zaznaczył oskarżony. Ocenił, że w Polsce mało kto może pochwalić się takimi kontaktami, jakie miał on w krajach afrykańskich.

Wyjaśnił, że po zniesieniu w 2017 r. sankcji gospodarczych nałożonych przez USA na Sudan, w tym afrykańskim kraju rynek chłonął wszystko, a on poznał wojskowego, z którym zaczął współpracować ws. handlu na tzw. giełdzie sudańskiej. Filip S. miał mu początkowo przekazać kilka tysięcy dolarów na inwestycję, która zwróciła się z 30 proc. zyskiem. Sudan widząc moje zaangażowanie nominował mnie na honorowego konsula w Polsce - zaznaczył oskarżony. Dodał, że odebrał nominację w ambasadzie Sudanu w Berlinie, ale nie otrzymał jej potwierdzenia z MSZ.

Filip S. w swoich wyjaśnieniach przyznał, że pożyczał pieniądze na swoje inwestycje, po czym przekazywał je wspomnianemu wojskowemu. Oskarżony wskazał, że po zmianach rządów w Sudanie w 2019 r. jego lokalni partnerzy stracili na znaczeniu. Ocenił, że jego wierzyciele nie rozumieli Afryki, rozumieli tylko cyfry przed oczami. Oskarżony miał zwrócić się po pomoc m.in. do polskiego MSZ, ale jej nie uzyskał.

Przekonywał, że zyski z prowadzonych przez niego inwestycji sięgały 20-40 proc., a na każdej zarabiał około 3 proc. jej wartości. Filip S. twierdził w swoich wyjaśnieniach m.in., że chciał zainteresować Lotos barterową sprzedażą oleju do Sudanu w zamian za warzywa i owoce.

Filip S. podkreślił w swoich wyjaśnieniach, że część wierzycieli starających się odzyskać pożyczone mu pieniądze działała jak zorganizowana grupa przestępcza rzekomo rozpowszechniając na jego temat kompromitujące go materiały. Ocenił, że spłaciłby swoje długi pracując w Egipcie, ale na przeszkodzie stanęły pandemia i medialne publikacje na jego temat.

Oskarżony podtrzymał w piątek odczytane wyjaśnienia, ale zwrócił uwagę, iż pewne słowa dobrał niewłaściwie, za co przeprosił jedną z poszkodowanych.

Jedna z poszkodowanych powiedziała dziennikarzom, że oskarżony wzbudzał zaufanie. Przedstawiał się jako ambasador. Tak też osoby nominowane przedstawiały nam tego człowieka tak, że gdybyśmy wiedzieli, że nie jest osobą, za którą się podaje, to w życiu byśmy nie pożyczyli tych pieniędzy - zaznaczyła. Dodała, że pożyczyła mu pieniądze w drodze aktu notarialnego, ale oskarżony pieniędzy nie zwrócił.

Ewidentnie stworzył jakąś piramidę finansową. Troszeczkę oddawał jednym poszkodowanym, innym w ogóle nie. Ja od niego nic nie otrzymałam - opisała.

Dodała, że oskarżony w mediach społecznościowych pokazywał się z ludźmi z pierwszych stron gazet, z politykami. Cały czas sprawiał pozory osoby, która ma kontakty, porusza się w środowisku polityków (...) Ja go poznałam w towarzystwie profesorów Wyższej Szkoły Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa, na wykładach. Zaufałam też ludziom, których znałam, a którzy jego znali i to są ludzie, którzy naprawdę mają stanowiska i też są oszukani - powiedziała.

Prokurator Łukasz Trepiński z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu przyznał w rozmowie z dziennikarzami, że nie wszyscy oszukani przez oskarżonego wyrazili zgodę na udział w postępowaniu karnym przeciwko Filipowi S. Wskazał, że inwestycje rzekomo prowadzone przez Filipa S. nie są w żaden sposób udokumentowane. Nikt nie robi takich biznesów, z takim rozmachem jak oskarżony, nie mając na to kompletnie żadnych dokumentów - powiedział.

Cały sposób działania polegał na tym, że oskarżony prowadził jakieś rozmowy, brał udział w jakichś fundacjach, natomiast z tego nie wynikały żadne z tych biznesów, na które on się powołuje. Także to był jeden z elementów kreowania swojego wizerunku (...) to tylko służyło temu, żeby się uwiarygodnić, żeby pożyczyć kolejne kwoty - powiedział prokurator.

Śledczy przyznał, że nie udało się ustalić, co oskarżony faktycznie zrobił z przekazanymi mu pieniędzmi. Dodał, że prawdopodobnie część została wykorzystana do spłaty części zadłużenia Filipa S.

Obrońca oskarżonego adwokat Żanna Dębska mówiła po rozprawie dziennikarzom, że Filip S. nie oszukał poszkodowanych. Mojemu klientowi nie udały się oczywiście biznesy i trzeba podzielić zarzuty na dwie części - ludzi, którzy szli świadomie w te biznesy ryzykując (...) i część, którzy udzielali pożyczek. No i te pożyczki, albo zostały tylko w części spłacone, albo nie zostały spłacone - powiedziała.

Oskarżonemu za zarzucane oszustwa grozi do 10 lat więzienia.

Podobna historia zdarzyła się w Polsce ponad pół wieku temu. W 1969 r. oszust i fałszerz Czesław Śliwa, znany m.in. jako Jacek Ben Silberstein i Jacek Zilbercfaig, podając się za dyplomatę zaczął organizować we Wrocławiu fikcyjny konsulat generalny Austrii. Pozyskanym do tego przedsięwzięcia współpracownikom oszust obiecywał wysokie wynagrodzenie. Przekazał im również fałszywe dokumenty, poświadczające nadanie im stanowisk w rzekomym konsulacie. Zatrudnieni przez fałszywego konsula udzieli mu pożyczek oraz świadczyli nieodpłatnie usługi na jego rzecz. Śliwa-Silberstein wraz z rzekomymi pracownikami konsulatu podróżował po całej Polsce poszukując swoich następnych ofiar.

Silberstein został aresztowany po reakcji ambasady Austrii, do której, o zapłatę za wynajmowany przez oszusta lokal, zgłosiła się dyrekcja wrocławskiego hotelu Monopol. Na kanwie historii Czesława Śliwy w 1989 r. powstał film "Konsul" w reżyserii Mirosława Borka.