Proces w sprawie wypadku premier Beaty Szydło ma być w części utajniony - dowiedzieli się reporterzy śledczy RMF FM. W lutym zeszłego roku w Oświęcimiu limuzyna byłej szefowej rządu po uderzeniu w samochód osobowy wpadła w drzewo. Beata Szydło trafiła do szpitala. Oskarżonym o spowodowanie wypadku jest młody kierowca osobówki.

Powodem utajnienia procesu są wnioski prokuratury, a także Służby Ochrony Państwa - czyli następczyni BOR, które - jak się dowiedzieliśmy - niebawem mają trafić do sądu. A chodzi o to, by podczas przewodu sądowego na jaw nie wyszły informacje zagrażające szeroko pojętemu bezpieczeństwu państwa.

Mowa między innymi o danych związanych z ochroną najważniejszych osób, o sposobie działania funkcjonariuszy, stosowanych procedurach i strukturze ochrony.

Część materiałów śledztwa z niektórymi zeznaniami była dotąd tajna, więc chodzi też o to, by z ich treścią nie zapoznali się inni świadkowie przed przesłuchaniami.

W sumie w procesie ma zeznawać około 100 osób.

Oskarżony, który nie zgodził się na warunkowe umorzenie śledztwa, czego chciała prokuratura i doprowadził do procesu twierdzi, że jest niewinny i dowiedzie tego przed sądem.

Do wypadku doszło 10 lutego 2017 roku w Oświęcimiu. Policja podała, że rządowa kolumna trzech samochodów, w której jechała ówczesna premier Beata Szydło (jej pojazd znajdował się w środku kolumny - red.) wyprzedzała fiata seicento. Jego 21-letni kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto ówczesnej szefowej rządu, które następnie uderzyło w drzewo.

14 lutego ub.r. prokuratorski zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku usłyszał kierowca Fiata Seicento Sebastian K.  

W wyniku wypadku poważne obrażenia ciała, utrzymujące się dłużej niż siedem dni, odnieśli Beata Szydło i jeden z funkcjonariuszy BOR - szef ochrony premier. Ówczesna szefowa rządu do 17 lutego ubiegłego roku przebywała w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie. U drugiego funkcjonariusza BOR - kierowcy pojazdu - stwierdzono lżejsze obrażenia.

(j.)