W zniszczonym i okupowanym przez rosyjskie wojska Mariupolu rozkwitają przestępczość i nielegalny handel, zbrojne bandy okradają emerytów, szabrownicy wyprzedają zrabowaną biżuterię, a miejscowa "policja" przymyka na to wszystko oczy - poinformował doradca mera Mariupola Petro Andriuszczenko.

"Zaczęły się rozboje na emerytach - najbardziej bezbronnej części społeczeństwa, która otrzymała już świadczenia pieniężne od okupantów. Uzbrojeni ludzie zabierają wszystko, co (emeryci) dostali. Trudno jednoznacznie powiedzieć, kto jest za to odpowiedzialny, ale 'policja' tzw. Donieckiej Republiki Ludowej (samozwańczej struktury parapaństwowej kontrolowanej przez Moskwę - PAP) zachowuje się, jak by nic się nie stało. A to dopiero początek" - napisał Andriuszczenko na Telegramie.

"Kolaboranci prowadzą swoje biznesy na kościach"

Rozwija się również nielegalny handel zrabowanymi kosztownościami. "Na ulicach już otwarcie pokazali się szabrownicy sprzedający różne ozdoby. Kupują to przede wszystkim funkcjonariusze rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych i pozostała rosyjsko-doniecka hołota. Działają też improwizowane lombardy, gdzie mieszkańcy Mariupola wyprzedają za bezcen biżuterię. (...) Kolaboranci prowadzą swoje biznesy na kościach" - relacjonował doradca mera.

W ocenie Andriuszczenki działalność zbrojnych band może być nadzorowana przez samozwańcze władze i stanowić element utrzymywania "porządku" w zrujnowanym mieście. "To scenariusz kontroli społeczeństwa nawet nie tyle przez aparat represji, co właśnie przez bandy. Te ugrupowania będą z kolei kontrolować Rosjanie, a dokładniej (czeczeńscy) kadyrowcy, stacjonujący w Nowoazowsku (na terytorium tzw. Donieckiej Republiki Ludowej - PAP)" - przewiduje samorządowiec.

Ludzie dostają wodę raz w tygodniu

Mer Mariupola Wadym Bojczenko alarmuje, że ponad 100 tys. osób, które przebywają w Mariupolu, nie ma dostępu do wody pitnej. Okupacyjne władze wydają ją raz w tygodniu, ludzie czekają w kolejkach od czterech do ośmiu godzin.

"Ludzie znajdują się na granicy śmierci, to katastrofa humanitarna. Trzeba zrobić wszystko, co możliwe, żeby otworzyć korytarz humanitarny i uratować te osoby" - zaapelował samorządowiec. Do wpisu dołączono zdjęcie cywilów, którzy nabierają wodę do butelek wprost z kałuży na ulicy.

Jak dodał Bojczenko, Rosjanie i ich miejscowi współpracownicy ograniczyli też mieszkańcom dostęp do żywności. "Jednocześnie miasto pozostaje bez oświetlenia, gazu i kanalizacji" - poinformował mer.

W okupowanym przez rosyjskie wojska Mariupolu na południowym wschodzie Ukrainy panuje katastrofalna sytuacja humanitarna - pomoc zapewniana przez samozwańcze władze (dostawy żywności, wody, środków higienicznych) wystarcza tylko dla niewielkiej liczby osób, utrzymuje się także zagrożenie wybuchem epidemii chorób zakaźnych, m.in. cholery.

3 czerwca mer Bojczenko wyraził przypuszczenie, że szacowana dotąd na około 22 tys. liczba mieszkańców miasta zabitych przez rosyjskie wojska może być znacznie zaniżona.