Kamil Stoch odebrał z rąk członkini MKOl Ireny Szewińskiej złoty medal olimpijski wywalczony w niedzielnym konkursie skoków narciarskich i wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego. To pierwszy polski medal igrzysk w Soczi, a 15. w historii zimowych igrzysk.

Przed nim złoto wywalczyli tylko skoczek narciarski Wojciech Fortuna, który triumfował w Sapporo w 1972 roku, oraz biegaczka Justyna Kowalczyk, która wygrała bieg na 30 km w Vancouver cztery lata temu.

Obok Polaka, który oddał dwa najdłuższe skoki niedzielnego konkursu, a w pierwszej serii ustanowił rekord obiektu, na podium stanęli Słoweniec Peter Prevc i Norweg Anders Bardal.

Medale w Soczi wręcza się następnego dnia, a tuż po zakończeniu rywalizacji czołowa trójka jest nagradzana kwiatami. 

Stoch: nie zamierzam na tym poprzestać

Medal jest piękny, ale i ciężki. Nie będą chciał go zdjąć aż do kąpieli. A potem odłożę na półkę i niech sobie leży. Przecież na skoczni w niczym mi nie pomoże, z nim na szyi nie będę skakał. Czas na kolejne zawody i następne sukcesy. Nie zamierzam poprzestać na tym, co się wczoraj wydarzyło, "jedziemy z koksem" i walczymy dalej. Oczywiście prognozy pozostawiam bukmacherom, ja zajmuję się czarną robotą - mówił po ceremonii wręczenia medali Stoch.
 
Najbardziej wzruszające momenty to oczekiwanie na swoją ceremonię i potem odegranie polskiego hymnu. Myślałem, że usłyszę tylko kawałek i z tego wszystkiego zapomniałem pierwszych słów drugiej zwrotki - dodał.  

Złoty medal odebrał Stoch w centralnym miejscu Parku Olimpijskiego, w pobliżu palącego się znicza, z rąk członkini MKOl Ireny Szewińskiej. Usłyszałem od pani Szewińskiej, że jest ze mnie dumna. To dla mnie wielki zaszczyt - stwierdził.

Stochowi towarzyszył trener Łukasz Kruczek. Przyznał, że łza zakręciła mu się w oku. Był moment wzruszenia, chwila niezapomniana i szczególna - powiedział.

Nie było hucznego świętowania

Po zwycięskim konkursie w Soczi, do wioski polski mistrz olimpijski wrócił w środku nocy. Czekała na niego niespodzianka. Maciej Bydliński (narciarstwo alpejskie) i Adam Cieślar (kombinacja norweska) na prześcieradle napisali, że są ze mnie dumni i gratulują. Mam nadzieję, że będę mógł im sprezentować też coś takiego - mówił Stoch.

Zawodnik z Zębu żartował, że premię za złoty medal wyda na rachunek telefoniczny. Odebrałem około 100 SMS-ów i na wszystkie odpisałem. Trochę to będzie mnie kosztowało - śmiał się.

Hucznego świętowania sukcesu nie było, Stoch poprzestał na rozmowach do godz. 5 rano z kolegami z drużyny.

Pogadaliśmy o wrażeniach z zawodów, o życiu, miłości. Było spokojnie, oczywiście z szacunku dla innych sportowców, którzy mają swoje starty. Wciąż do mnie nie dociera, że jestem mistrzem olimpijskim. Ja tu mam jeszcze sporo do zrobienia, to nie czas na przystanek, a na jeszcze większe rozpędzenie - zapewnił. 

W niedzielę rano Stoch obudził się z gorączką i bólem głowy. Zastanawiał się nawet nad wycofaniem. Na nogi postanowili go lekarz i fizjoterapeuta.
 
Obudziłem się po mistrzowsku, w dużo lepszym nastroju, bo nic mnie nie bolało. Bez bólu gardła, bez podwyższonej temperatury, jedynie mam chrypkę - oznajmił.  

Po raz kolejny Stoch podziękował całemu sztabowi trenerskiemu, na czele z Kruczkiem. Oni są współtwórcami sukcesu. Dziękuję też Panu Bogu, który stawia dobrych ludzi na mojej drodze - podkreślał Stoch.

(mpw)