"Najbardziej mnie bolało, kiedy dochodziły mnie słuchy, że niektórzy twierdzą, że to nie ja jadę, tylko mój pilot. A ja nawet wszystkie dojazdówki jechałem sam" - mówi Adam Małysz w wywiadzie dla RMF FM tuż po powrocie z rajdu Dakar - "Jak chcę naprawdę coś zrobić, to robię to. Choćbym miał gryźć ziemię - byle tylko dotrwać, byle dojechać".

Maciej Jermakow: Pierwsze uczucie po przylocie to jest ulga czy jeszcze duże zmęczenie? Co się czuje po powrocie z takiego rajdu?

Adam Małysz: Bardzo fajne wrażenia. Powiem szczerze, że nie jestem jakoś bardzo zmęczony. Byliśmy tam jeszcze dwa dni, które mieliśmy na odpoczynek, i to spowodowało, że nie jestem aż tak zmęczony, jak niektórzy to opowiadali. Wiadomo, że na danych etapach były takie momenty, gdzie człowiek był bardzo zmęczony. A na niektórych - nawet jak się skończyły, mógł jechać dalej.

Jest meta, czyli ogromny sukces. Tak jak pan zakładał.

Nie mogliśmy zakładać czegoś innego. Na pewno było naszym marzeniem i celem, żeby dojechać do mety. Wynik też bardzo dużo dał, bo jednak 38. miejsce to jest jakiś sukces. Wiadomo, że może nie sukces tej skali co Krzysztofa Hołowczyca, który walczył o pierwsze miejsce, ale miał niezmiernego pecha i odpadł jakby z tej rywalizacji, ale na pewno sukces - debiutowaliśmy, nikt w zasadzie w nas tak do końca nie wierzył. Mało było chyba takich osób, które wierzyły. Mnie na przykład najbardziej bolało, kiedy dochodziły mnie słuchy, że niektórzy twierdzą, że to nie ja jadę, tylko Rafał (Marton, pilot Małysza). Tym bardziej, że ja nawet wszystkie dojazdówki jechałem sam, bo jak biorę sobie coś za honor i chcę naprawdę coś zrobić, to robię to. Choćbym miał gryźć ziemię - byle tylko dotrwać, byle dojechać. Często, jak się nawet chciało bardzo spać, to i tak jechałem.

A były momenty, w których chciało się jechać trochę szybciej, ale Rafał hamował albo auto nie pozwalało?

No były takie momenty. Auto też w zasadzie w pewnych momentach nie pozwalało - jak był taki mocny fesz-fesz (miałki pył) i chciało się jechać, niektórzy zaczynali nas wyprzedzać, a my jechaliśmy już na pełnym gazie. Były takie momenty, że gdzieś tam na szutrowych krętych drogach bardzo dużo odrabialiśmy, ale jak przychodziły takie szutrowe proste, to te szybie samochody przejeżdżały koło nas, bo brakowało trochę "pod pedałem".

Z takich życiowych spraw - jedzenie, spanie, temperatury - co pana najbardziej zaskoczyło?

Jedzenie nie. No może było monotonne. Temperatura - przygotowywałem się na to, że będzie bardzo ciepło. Choć było naprawdę niezmiernie ciepło w pierwsze dwa dni. Spanie na biwakach też nie jest luksusem, bo jednak hałas i tak dalej. Te najlepsze ekipy, te najbogatsze śpią w hotelach, żeby wypocząć przed kolejnym etapem. Parokrotnie mieliśmy taką możliwość i spaliśmy w hotelach. To na pewno też bardzo pomogło.

Miał pan takie momenty zwątpienia, że myślał pan: co ja tu robię na tym rajdzie?

Na pewno pierwszy i drugi dzień były bardzo trudne dla mnie przez temperaturę - ja cały czas piłem, wydawało mi się cały czas, że mam dalej pragnienie, a już byłem pełny z tej wody, z tych płynów i to było bardzo trudne. Ale z czasem się zaaklimatyzowałem i nie było takiego momentu zwątpienia. Nawet jak gdzieś tam dostawaliśmy dosyć mocno w kość - raz jechaliśmy na przykład bez biegu wstecznego i bez luzu, na podjeździe nie daliśmy rady podjechać i niestety trzeba było odkopywać samochód i pchać go w dół, a jeden musiał siedzieć w samochodzie, cały czas trzymać nogę na sprzęgle, bo tego luzu nie było. Więc były takie momenty bardzo trudne, ale nie było takiej sytuacji, że powiedziałem, że mam to gdzieś, co ja tu robię, po co.

Zakochał się pan w rajdzie Dakar?

Powiem szczerze, że były też takie momenty, kiedy myślałem: nigdy więcej, raz mi wystarczy. Ale były też wspaniałe i najczęściej te wspaniałe były wtedy właśnie, kiedy się dojeżdżało do mety i miało tę satysfakcję, że się dojechało - mimo tych wszystkich trudów, mimo tych wszystkich problemów jest się na mecie i się walczy.

Pana zdaniem - najmocniejsza i najsłabsza strona w pańskiej jeździe?

Trudno powiedzieć. Dla mnie najważniejsze było to, żeby jechać stabilnie, nie szarżować, ale też nie jechać za wolno na danych etapach i myślę, że to wykonałem w 100 procentach, że cały czas było równe tempo jazdy. Nawet tam, gdzie niektórzy nas wyprzedzali, zaczynały się wydmy. Na początku tych wydm bardzo się bałem, choć miałem dosyć sporo treningów na wydmach, czy to w Dubaju, czy w Maroku. A ten przedostatni etap, jeden z najtrudniejszych, zakończyłem na 27. miejscu, najlepiej z całego rajdu w swoim wykonaniu i nie zakopałem się ani raz. Jak oni nas wyprzedzali, to ja już widziałem, że będą wydmy i znów kogoś wyprzedzimy. To mnie strasznie cieszyło, że ten samochód naprawdę na wydmach dawał sobie tak fajnie radę.

Za rok powrót do rajdu Dakar w szybszym samochodzie?

Naprawdę teraz nie chciałbym na ten temat mówić. Ale jeśli by tak miało być - to na pewno w szybszym samochodzie.