Słowaccy ratownicy mają nie lada problem. 53-letni mężczyzna, który miał być na kwarantannie, poszedł w góry i zginął. Teraz nie wiadomo, jak przetransportować jego ciało.

W niedzielę mężczyzna wybrał się na Wysoką w Tatrach wraz ze swoim siostrzeńcem. Obaj wrócili z Włoch i mieli poddać się kwarantannie. 

Mężczyźni szli w odstępie ok. 50 metrów. Kiedy młodszy wszedł na szczyt, zobaczył tylko telefon wuja i jego ślady idące w kierunku północnej ściany. Wezwani na miejsce ratownicy Horskiej Zachrannej Sluzby odnaleźli najpierw rzeczy zaginionego, a w poniedziałek po południu jego ciało. Musieli pracować przy bardzo silnym wietrze dochodzącym do 100 km na godzinę, trzecim stopniu zagrożenia lawinowego i temperaturze minus 20 stopni.

Ratownicy mają teraz problem, jak przetransportować zwłoki turysty bez narażania siebie na zakażenie koronawirusem.

To duży problem, ponieważ nie wiemy, jak wirus może zachowywać się w temperaturze minus 20 stopni. I jak przetransportować ciało w dół. Jedno jest pewne. W takich warunkach pogodowych nie można zagwarantować bezpieczeństwa dla ratowników. Kombinezony, które temu służą, nie wytrzymają tak silnego porywistego wiatru. Ratownicy mogą być zagrożeni. Będziemy musieli poczekać, aż poprawią się warunki pogodowe - mówi szef HZS Josef Janiga.

Najlepszym rozwiązaniem byłby transport drogą powietrzną, gdzie narażony byłby tylko jeden ratownik. W przypadku znoszenia ciała zaangażowanych musi być 14 ratowników. Gdyby wszyscy musieli poddać się potem kwarantannie, to sparaliżowałoby prace całego pogotowia górskiego - uważa Janiga.

Słowaccy ratownicy postulują zamknięcie tatrzańskich szlaków na czas epidemii.


Opracowanie: