"W trakcie igrzysk nastroje się uspokoiły. Wpłynęły na to na pewno dobre wyniki japońskich sportowców" - mówi Fabiola Tsugami-Shaba, Polka mieszkająca od ponad 20 lat w Japonii. W rozmowie z Patrykiem Serwański opowiada, jak Tokijczycy radzą sobie ze stanem wyjątkowym, czy przestrzegają jego założeń i jak ostatecznie oceniają igrzyska olimpijskie.

Patryk Serwański: Przed rozpoczęciem igrzysk dużo mówiło się o niechęci Japończyków do tej imprezy. Między innymi z powodu obaw związanych z pandemią. Czy w trakcie igrzysk ta optyka w jakiś sposób się zmieniła?

Fabiola Tsugami-Shaba: Powiedziałabym, że z biegiem trwania igrzysk to podejście było mniej negatywne. Mam wrażenie, że ludzie przeciwni igrzyskom poniekąd pogodzili się z sytuacją. Zwłaszcza tutaj w Tokio. Japończycy zdobyli dużo medali - to także zmieniło optykę. Ludzie z prowincji, którzy mniej interesują się sportem, mieli na to inne spojrzenie. Widzieli w dużej liczbie osób, które przyjechały z zagranicy, czynnik wpływający na rosnącą liczbę zakażeń koronawirusem. Na pewno ci, którzy wcześniej mocno protestowali, stali się mniej widoczni. Ostatni większy protest odbył się w trakcie ceremonii otwarcia igrzysk. Trudno też mówić o rosnącej liczbie przypadków koronawirusa, bo media w bardzo ograniczony sposób podają na przykład informacje na temat liczby przeprowadzanych testów. Brakuje skali odniesienia.

Dla tokijczyków igrzyska upłynęły pod znakiem stanu wyjątkowego. To było duże utrudnienie w codziennym życiu?

W Tokio to już czwarty stan wyjątkowy. Są jeszcze inne prefektury nim objęte, ale zaczęło się wszystko od Tokio. Ja mieszkam w centrum miasta i codziennie o 17:30 słyszę komunikat, żeby unikać wychodzenia z domu, ale mało kto się do tego stosował. To właściwie taka prośba od rządu. Kolejna to zamykanie się restauracji o 20:00 i niesprzedawanie alkoholu. Widać jednak, że dużo klubów nocnych, restauracji się do tego nie stosuje. Niektóre takie miejsca działają na telefon. Trzeba zadzwonić, by zostać wpuszczonym. Powstała szara strefa. W teatrach, kinach także są ograniczenia. Firmy zachęcane są do tego, by pracowników wysyłać na zdalną formę pracy. Na ulicach widać jednak coraz więcej ludzi. Wszyscy chodzą w maseczkach. Na ulicy nie ma takiego wymogu, a jednak wszyscy chodzą w maskach. Kilka dni temu byłam na plaży w sąsiedniej prefekturze i tam już maseczek praktycznie nikt nie nosił. Generalnie Japończycy są rozczarowani działaniami rządu. Według sondaży ponad 90 procent osób jest niezadowolonych ciągłymi zmianami decyzji. Medale jednak wpłynęły pozytywnie na uspokojenie nastrojów.

Czy życie w mieście znacząco się zmieniło w trakcie igrzysk?

Nie było widać dużych zmian. Tokijczycy bardzo lubią wychodzić do restauracji, knajp na posiłki, drinki. Można to zrobić niewielkim kosztem. W domach ludzie się praktycznie nie spotykają. Jest ciasno i nie ma po prostu takiej tradycji. Poza tym często u Japończyków panuje bałagan. Wszystko to powoduje, że łatwiej jest zjeść na mieście. Zatem zamykanie restauracji o 20:00 to znacząca różnica dla mieszkańców miasta. Tutaj po pracy często wychodzi się z kolegami na piwo czy na coś do jedzenia. Rząd japoński na czas igrzysk bardzo chciał to ukrócić. Stąd prośba do pracowników korporacji, by po pracy wracali prosto do domów. Japończycy odczuwają to bardzo boleśnie. My wraz z rodziną w ogóle przestaliśmy wychodzić. Czuje się presję, gdy po zamówieniu posiłku przed 20, trzeba go szybko skończyć i wyjść z lokalu.


Pracujesz w branży turystycznej. Jak bardzo ta branża w Japonii ucierpiała?

Bardzo. Rynek krajowy nie aż tak jak ten nastawiony na turystów z zagranicy. Jeszcze na początku roku w Japonii trwała kampania zachęcająca do podróżowania i wychodzenia do restauracji. Rząd współfinansował wyjazdy do hotelu czy wyjścia do restauracji. Natomiast ja jestem nastawiona na turystów z zagranicy. Moja firma japonia.co praktycznie nie może funkcjonować, bo trudno jest do Japonii przyjechać. Miałam zabukowany cały rok 2020. Grafik pękał w szwach, ale od marca zeszłego roku nikt z wizą turystyczną nie może wjechać do Japonii. Nie wiemy, ile to będzie trwało. Przewodnicy turystyczni, tłumacze, hotele, restauracje, sklepy z pamiątkami - wszyscy na tym bardzo ucierpieli. W zeszłym roku pojechałam w okolicy góry Fuji do starej wioski wpisanej na listę dziedzictwa UNESCO. Chciałam zobaczyć, jak radzi sobie to miejsce odwiedzane głównie przez turystów z Chin. Byli tam wyłącznie Japończycy korzystający właśnie ze wsparcia rządowego na podróż po kraju. W trakcie pandemii wiele osób było zmuszonych do zamknięcia swoich biznesów. To wpłynęło na liczbę samobójstw w kraju. Nie każdy jest w stanie się przebranżowić. Ja się nad tym ciągle zastanawiam. Liczyłam, że przy okazji igrzysk granice zostaną otwarte, ale wprowadzono tylko więcej ograniczeń. Jako osoba prowadząca działalność gospodarczą, żyjąca teraz praktycznie z oszczędności, dostałam od państwa milion jenów. To mniej więcej 35 tysięcy złotych. To było jedyne wsparcie. To naprawdę żenujące, jak mało rząd nam pomaga. Moja firma teraz jest praktycznie zamrożona. Mam znajomych w Polsce, pracujących w tej samej branży, który opowiadali, że udało im się dostać zdecydowanie większe wsparcie niż mi w Japonii. Tutaj oczywiście już sama procedura zgłoszenia się po te środki nie była łatwa.

W Japonii bardzo późno ruszyły szczepienia przeciwko koronawirusowi. Jakie są powody takiej opieszałości?

Szczepienia rozpoczęły się dopiero pod koniec czerwca. W porównaniu na przykład do Wielkiej Brytanii to bardzo późno. Początkowo cała akcja miała ruszyć już w lutym. Japończycy generalnie nie dowierzają zachodnim koncernom. Woleliby mieć swój, krajowy preparat do szczepień. Główny powód to jednak brak zaufania Japończyków do szczepień jako takich. To wynika z bolesnej historii, jeśli chodzi o akcje szczepień i efektów ubocznych. Ruch antyszczepionkowy rozpoczął się tu o wiele wcześniej niż w innych krajach. We wczesnych latach 90. szczepionka MMR spowodowała wiele skutków ubocznych. Między innymi zapalenie opon mózgowych. Była to na tyle poważna sprawa, że w 1994 roku rząd zmienił politykę dotyczącą szczepień w kraju - stały się nieobowiązkowe. Każdy szczepił się na własne ryzyko. Zmieniło się także myślenie Japończyków. Najbardziej znany przypadek niepożądanego odczynu poszczepiennego miał związek ze szczepionką na raka szyjki macicy. Zaszczepiono dziewczynki w młodym wieku. 176 z nich miało później poważne problemy ze zdrowiem i wiele kobiet zrezygnowało z tych szczepień. To wszystko tkwi w psychice Japończyków. Rząd tylko w kilkunastu przepadkach wypłaca poszkodowanym niewielkie renty. Inne osoby zdecydowały się na pozwy sądowe sięgające 15 milionów jenów. Nie ma w tej sprawie ciągle żadnych, prawomocnych wyroków sądowych. Trudno ocenić, ilu Japończyków zaszczepi się przeciwko koronawirusowi. Coś zaczyna się zmieniać w społeczeństwie, ale niechęć do szczepień ciągle jest duża.

   

/RMF FM
/RMF FM
Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego nowego internetowego Radia RMF24.pl:

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24.pl na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.

Opracowanie: