7 października 2001 roku, czyli niespełna miesiąc po atakach z 11 września, Amerykanie zaatakowali Afganistan. Był to pierwszy akt odwetu USA, wymierzonego we wspierający al-Kaidę reżim talibów. Świat jeszcze nie otrząsnął się po największym ataku terrorystycznym, a akcja Stanów Zjednoczonych zyskała międzynarodowe poparcie.

Kiedy 9 dni po zamachach prezydent George Bush jasno stwierdził, że każde państwo musi się opowiedzieć po stronie USA albo po stornie terrorystów, rozpoczęło się budowanie wielkiej międzynarodowej koalicji poparcia dla akcji odwetowej. Bo tak w istocie trzeba określać inwazję na Afganistan – kraj, gdzie wedle doniesień wywiadowczych wciąż ma się ukrywać przywódca al-Kaidy, Osama bin Laden.

Atak na Amerykę potępiła zdecydowana większość państw świata, także muzułmańskich. Jednym z nielicznych wyjątków był właśnie Afganistan, który nie dość, że odmówił wydania przywódcy terrorystów, to wezwał wyznawców islamu do dżihadu, czyli świętej wojny przeciwko USA.

Był tu jednak osamotniony – jednym z najważniejszych sojuszników Stanów Zjednoczonych został sąsiedni Pakistan. Wywołało to zdziwienie – kraj ten bowiem zawsze uważany był za pomocnika ekstremistów - ale i świadczyło o dyplomatycznym sukcesie USA. Waszyngton, nim rozpoczął inwazję, przygotował sobie solidne zaplecze w postaci szerokiej koalicji międzynarodowej. Poza tym na 3 dni przed atakiem wsparcia USA udzielił Sojusz Północnoatlantycki.

Amerykanie i wspierający ich Brytyjczycy rozpoczęli inwazję od nalotów na cele, zlokalizowane wcześniej przez samoloty zwiadowcze. Była to metoda o tyle skuteczna, że w Afganistanie nie istniał w zasadzie system obrony przeciwlotniczej. Zadanie przygotowania kraju pod planowane na później akcje komandosów realizowały siły opozycyjne.

13 listopada, czyli nieco ponad miesiąc od rozpoczęcia ofensywy Siły Zjednoczonego Frontu - antytalibańskiej koalicji - wkroczyły do Kabulu. Tempo i postęp akcji były oszałamiające. Jeszcze w 2001 roku rządy w Afganistanie objął tymczasowy gabinet prezydenta Hamida Karazja, co uznano za sukces i zwycięstwo demokracji.

Jednak gdy wojna zeszła już z czołówek gazet, okazało się, że poza generalnym sukcesem inwazja na Afganistan przyniosła wiele porażek. Poza oczywistymi stratami ludzkimi i materialnymi w tym azjatyckim kraju wciąż brakuje stabilności. Rząd prezydenta Karzaja władzę sprawuje de facto tylko w rejonie Kabulu. Im dalej od stolicy, na tym więcej pozwalają sobie talibowie, tym więcej jest biedy.

Pojawiają się także inicjatywy, które poważnie niepokoją międzynarodowa społeczność. W czerwcu władze próbowały wprowadzić cenzurę w mediach, a niedawno zapowiedziały powołanie ministerstwa wspierania cnoty i zapobiegania złu. Tego rodzaju religijna policja funkcjonowała za czasów reżimu talibów; wśród wydawanych przez nią wyroków była np. kara chłosty dla kobiet noszących buty ze stukającymi obcasami bądź używających szminki. Poza tym wciąż na wolności pozostaje amerykański wróg numer jeden, Osama bin Laden.

Amerykańska armia przyznaje, że talibowie zaskoczyli ją zarówno przygotowaniem wojskowym, jak i determinacją. W związku z czym będą się starać o zwiększenie liczebności sił NATO w tym kraju. Do końca roku pod kontrolę Sojuszu ma przejść reszta Afganistanu – w tym część wschodnia, gdzie wedle hipotez mieszczą się kryjówki przywódców al-Kaidy.

Kiedy prawie 5 lat temu specjalni wysłannicy RMF byli w Afganistanie, Talibowie byli w rozsypce, ukrywali się w jaskiniach, albo po pakistańskiej stronie granicy. Dzisiaj nie tylko się nie ukrywają, ale nakładają kontrybucje i tak naprawdę kontrolują południowe prowincje. Stąd coraz więcej głosów, że Afganistan to czarna dziura i dowód na klęskę amerykańskiej polityki:

Teraz natowskie wojska – w większości składające się z Brytyjczyków i Kanadyjczyków – prowadzą na południu kraju akcję pod kryptonimem „Meduza”, wymierzoną w bojówki talibów. Afganistan wraca na czołówki mediów w najkrwawszym roku od czasu amerykańskiej inwazji w październiku 2001 roku. Jak na razie, od początku roku zginęło tam około 150 zagranicznych żołnierzy.

W tej chwili w Afganistanie USA, NATO i międzynarodowy kontyngent liczy w sumie ponad 40 tysięcy żołnierzy; połowa z nich to Amerykanie.

W misji bierze udział 105 Polaków. Ich liczba ma być zwiększona do 500 – zostaną rozlokowani w najbardziej zapalnym prowincjach kraju. W przyszłym roku Polacy wspólnie z Niemcami i Duńczykami mają przejąć dowództwo misji NATO. Z tego, co widać dziś, nie będzie to zadanie łatwe.