Serfowałem jak wariat po Internecie w radiowym newsroomie w Krakowie w poszukiwaniu kolejnych amerykańskich rewelacji na temat robienia trupa z Trumpa, w krótkich przerwach prowadząc rozrywkowe rozmowy z koleżankami oraz kolegami, i w pewnym momencie, w związku z wieścią o nowej gwieździe festiwalu LFO, wróciłem pamięcią do rewelacyjnego koncertu Soundgarden w Oświęcimiu, z rozrzewnieniem wspominając ten prawdziwy grundge’owy rytuał, aż tu nagle - nie uwierzycie, bo takie koincydencje zwane uczenie "zjawiskami synchroniczności" zawsze są trochę kiczem podszyte - ktoś krzyknął, chyba Magdalena, że Chris Cornell nie żyje, autentycznie nawiedzony wokalista tego kolektywu, więc cześć pieśni, no może nie od razu, bo jeszcze były wątpliwości, ze względu na słynne i niesławne fejki, czy jest to na pewno autentyczna wiadomość, tym bardziej, że jakaś hakerska grupa wypuszczała wirusowe kłamstwa na temat końca lidera Soundgarden, jednak po chwili wszystko okazało się cholernie prawdziwe, potwierdzone w źródłach. Nie byłem fanatycznym słuchaczem tego muzyka, nie śledziłem aż tak pilnie jego artystycznych działań, mimo że miałem w domu nawet płytę Audioslave, jego nieco mniej znanego bandu, wspólnego przedsięwzięcia z Rage Against The Machine. I tak jak wspomniałem, z zapartym tchem oglądałem popisowy występ Soundgarden w Oświęcimiu, dzięki kapitalnemu mecenatowi Darka. A na RATM byłem z Rafałem i Asią w Norymberdze, ale to już zupełnie inna historia, wcześniejsza. Jeszcze wcześniej, bo w latach 90. był oczywiście maksymalny szok, gdy w telewizji pojawił się teledysk "Black Hole Sun", który w pakiecie z muzyką uważałem za absolutne arcydzieło. Nie wiem dlaczego, ale uwielbiam wszelkie hybrydyczne formuły pełne kontrastów, tak jak to "Czarnodziure Słońce", mroczny wir z horroru na arkadyjskim niezapominajkowym niebie, oraz wykręcające się demonicznie filmowe postacie rodem z kina familijnego. O czarne solarne promienie! Przybądź i oświeć mnie ciemne świecidło! Słońce srebrniku, pocałuj mnie zdrado! Długą i wąską, o podaj mi dłoń! I ku mnie miedzianą swą skroń z dziurą skłoń! Tak sobie pod nosem zacząłem parafrazować słynne słowa rockowego poematu Chrisa Cornella.                                  

A w Ameryce coraz bardziej rozkręca się powyborczy wir. Stugębna plotka głosi, że Trump jest już Trupem. Siedzę mocno w tej autentycznej "kampanii nienawiści" przeciwko prezydentowi, mocniej nawet niż w zeszłorocznej prezydenckiej kampanii. Kiedy tu w Polsce siedzę sobie i piszę, tam za Oceanem pewnie już piszą nowe scenariusze. Aż się to robi niewiarygodne, to tempo z jakim rozwija się ta fatalna dla Trumpa polityczna sytuacja. Zrobiłem sobie od rana dość bogaty przegląd internetowych portali i już mi się wydawało, że mam gotowy kolejny subiektywny pogląd, a tu mi Tomasz szepcze z naprzeciwka, że Reuters wypuszcza nowe rewelacje. Jeżeli tak to będzie wyglądało, to znowu wrócę do domu wieczorem po radiowym dyżurze od bladego świtu. Ale dość użalania się nad sobą, Trump ma o wiele gorzej. Niech będzie, że zacznę od tych ostatnich wieści, choć znów są dość dęte.           

Michael Flynn oraz inni doradcy Donalda Trumpa w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy zeszłorocznej kampanii mieli co najmniej 18 razy mailowo i telefonicznie kontaktować się z rosyjskimi oficjelami i innymi osobami powiązanymi z Kremlem. Tak twierdzą obecni i byli amerykańscy urzędnicy, na których powołuje się agencja Reutera. So what? Od razu pojawia mi się w głowie to pytanie. Bowiem przypominam sobie wcześniejsze kontakty Clintonów z Rosjanami, które zaowocowały hojnymi datkami na fundację tego - zdaniem śp. Victora Thorna- fejkowego małżeństwa, zeswatanego przez CIA. Więc nabieram dystansu do wieści o Trumpie i jego "kamandzie". Jednak nie zniechęcam się jeszcze całkiem, brnę dalej w te kolejne przecieki. Sześć z wcześniej nieujawnionych kontaktów to połączenia telefoniczne pomiędzy Siergiejem Kisljakiem, ambasadorem Rosji w Stanach Zjednoczonych oraz ludźmi Trumpa, w tym z generałem Flynnem, pierwszym doradcą ds. Bezpieczeństwa Narodowego. Kontakty pomiędzy Flynnem i Kisljakem nabrały ponoć tempa po głosowaniu 8 listopada. Obaj mieli rozmawiać o utworzeniu specjalnego kanału komunikacji pomiędzy Trumpem a Putinem z pominięciem urzędników bezpieczeństwa narodowego USA. Obie strony uważały ich ponoć za wrogów polepszenia relacji - twierdzą czterej obecni urzędnicy. Brzmi poważniej, chociaż podejrzanie. Czy gość z prezydenckimi ambicjami nie ma prawa już wcześniej ustawiać sobie polityki zagranicznej, a jeśli tak, to czy miałby mieć zaufanie do członków politycznego gangu rywalizującego z jego własną polityczną mafią? Reuters przypomina, że w styczniu Biały Dom początkowo zaprzeczył jakimkolwiek kontaktom z rosyjskimi urzędnikami podczas kampanii w 2016 r. Potem potwierdził jednak, że doradcy Kisljaka i Trumpa spotkali się w tym czasie cztery razy. I tu jest najbardziej symptomatyczny fragment, który byłby nawet śmieszny, gdyby nie był elementem spisku przeciwko obecnemu prezydentowi. Otóż informatorzy Reutera stwierdzili, że nie ma dowodu na to, że te kontakty miały wpływ na kampanię, czy też by nosiły cechy zmowy. Jednak ich ujawnienie mogłoby zwiększyć presję na Trumpa i jego współpracowników, sprawić by dostarczyli FBI oraz Kongresowi pełne sprawozdanie na temat wzajemnych relacji z rosyjskimi urzędnikami oraz innymi osobami powiązanymi z Kremlem w czasie kampanii i tuż po jej zakończeniu! Coś niebywałego! To tak jakby powiedzieć obywatelowi: "Słuchaj, podsłuchiwaliśmy Cię przez pół roku, i wiemy że kontaktowałeś się z Wową, który obecnie - tak się jakoś złożyło- robi za naszego wroga nr jeden. Wprawdzie z tym Wowką gadałeś o d*pie Marusi, ale jeśli nie powiesz nam o innych rozmowach, których nie mamy, to z Twojej d*py zrobimy Jesień Średniowiecza". Sensacja goni sensację! A jeśli nie, to trzeba ją podkręcić i coś szemranego zasugerować, coś podrzucić, na coś skierować uwagę publiki. No, więc się ogłasza wszem i wobec: 18 rozmów telefonicznych i maili pochodzi z kwietnia i listopada 2016 r.. A to okres, w którym - jak twierdzi amerykański wywiad- hakerzy zaangażowali się w rosyjską dyskredytację wyborów w USA! Na pewno pamiętacie, co stwierdzili nasi bohaterscy amerykańscy chłopcy z głębokiego Cienia: Ruscy starali się wpłynąć na wyborczy wynik na korzyść Donalda Trumpa i działali przeciwko jego rywalce z ramienia Demokratów, byłej sekretarz stanu Hillary Clinton! Nie dziwcie się, bo Trump im obiecał złote góry! Nie wierzycie? To posłuchajcie: rozmowy koncentrowały się na naprawie amerykańsko-rosyjskich relacji gospodarczych napiętych z powodu sankcji nałożonych na Rosję. Dotyczyły także współpracy z Państwem Islamskim w Syrii oraz powstrzymywania ambicji Chin.

Czarne chmury zbierają się nad Donaldem Trumpem? Co za wyświechtane powiedzonko! Nie używamy takich klisz językowych w naszej twórczości gonzo-gnozo, inspirowanej pełną żaru żurnalistyką Huntera S. Thompsona oraz namiętną filozofią politycznej gnozy Erica Voegelina. Powtórzmy za wzorcowymi, amerykańskimi, liberalnymi, prawdomównymi mediami: Trump to trup! Oczywiście to tylko spolszczenie. Amerykanie piszą inaczej: "Conservatives begin to whisper: President Pence". Portal Politico twierdzi, że Republikanie już szepczą o odsunięciu Trumpa i zastąpieniu go wiceprezydentem Mike’em Pencem. Pytam o to Grzegorza, a on jest optymistą, on wierzy, że Pence byłby dobry dla Polski. Grzegorzu, czyżbyś i ty już wierzył, że Trump to Trup?! Naprawdę czuję się jakbym oglądał w domowym kinie nałożone na ekran polityczne filmy typu "Idy marcowe", "Wszyscy ludzie prezydenta" oraz - oczywista oczywistość -  najnowszy sezon "House of Cards", według mojego scenariusza gonzo-gnozo, w którym Frank Underwood jest szantażowany przez prezydenta Rosji Wiktora Pietrowa filmem z prostytutką Rachel Posner popuszczającą "złoty deszcz" na jedwabną hotelową pościel. !!!!!!!!!!!!! Ohyda !!!!!!!!!!!!! A jak się wyda?        

Biedny Trump się zarzeka, że nie było żadnej zmowy z jakimkolwiek podmiotem zagranicznym w czasie jego kampanii prezydenckiej w 2016 roku. Odrzuca oskarżenia, że Rosja wspierała jego kandydaturę. Ale, czy wierzy ktoś jeszcze w takie zdania oznajmujące?

.............ruszyła machina machina ruszyła ruszyła machina nikt jej nie zatrzyma............. 

Departament Sprawiedliwości wyznaczył byłego szefa FBI Roberta Muellera na specjalnego pełnomocnika prawnego (prokuratora) nadzorującego śledztwo w sprawie afery z Rosjanami. Czy tylko ja sobie myślę, że jeśli człowiek służb, będzie zajmował się wojną tych służb z prezydentem, to wiadomo po której stanie stronie? Czy tylko ja jestem taki podejrzliwy i jak każdy prawacki oszołom wietrzę potężny spisek przeciwko Trumpowi? Aż się boję tu zdradzać, aż się obawiam dzielić oczywistymi spostrzeżeniami. A nuż są zbyt prostackie! Nie doceniam słynnej demokratycznej zasady "checks & ballances", kontroli i równowagi władzy? Na pewno zaraz sprowadzi mnie do pionu jakiś uczony konstytucjonalista, których tak dobrze kojarzę z żurnalistycznej praktyki w Polsce. Jednak nie wszyscy zachorowali na ekspercką manię. Są także w Stanach tacy publicyści, którzy ciągle wbrew maglowi polit-poprawności zachowali jakieś resztki zdrowego rozsądku, tej przywary dla jednych, a zalety dla takich jak ja. To ona wciąż pozwala wygrać wybory takim facetom jak Donald Trump.             

Odnajduję w "Wall Street Journal" anonimowy komentarz, który sam mógłbym napisać. A może faktycznie napisałem sam? "Demokraci i ich media mają w końcu swojego człowieka. Po tygodniach politycznych nacisków zastępca Prokuratora Generalnego Rosenstein ogłosił, że wyznaczył specjalnego prawnego pełnomocnika do zbadania rosyjskich prób wpływania na wybór prezydenta USA w zeszłym roku. ‘Moja decyzja nie jest stwierdzeniem, że popełniono przestępstwo lub, lub że oskarżenie jest uzasadnione’- podkreślił Rosenstein, co jest być może sympatycznym stwierdzeniem, ale pozbawionym jakiegokolwiek praktycznego, politycznego znaczenia. Takie śledztwo rzadko kończy się dobrze dla kogokolwiek, a Demokraci mają teraz nadzieję na poniewieranie Trumpa i jego administracji przez następne cztery lata. - brzmi komentarz w Wall Street Journal. "Robert Mueller to były szef FBI, a Trump właśnie zwolnił szefa Federalnego Biura Śledczego. To nie może być bez znaczenia." -czytam (a może sam dopisuję?) tę pointę. Miód na me uszy leje komentator Dick Morris, ale nie ze względu na to, co pisze, a na to, że o tym pisze, bo to wydaje mi się bardzo możliwe. "Administracja Trumpa już się nie podniesie po decyzji Zastępcy Prokuratora Generalnego Roba Rosensteina, który ugiął się pod presją Demokratów i wyznaczył specjalnego śledczego do zgłębiania całkowicie zmyślonego ‘skandalu’ o relacjach Trumpa z Putinem." - pisze polityczny analityk. Zdaniem Morrisa, taki prokurator, zatrudniony do zbadania sprawy, która nigdy się nie wydarzyła, i tak nie ogłosi niewinności Trumpa. Specjalni prokuratorzy nigdy tego nie robią. - czytam coś, co brzmi jak fragment "Procesu", albo "Zamku" Franza Kafki. Jednak to nie jest żadna powieść, to dzieje się w Ameryce, a nie w kafkowskiej "Ameryce"!

Tacy specjalni prokuratorzy uzasadniają własne istnienie, znaczenie, budżet i przydzielony sobie personel, szukając czegoś, co można ścigać. Zwykle kończy się na "przestępstwie", które sam wykreuje. Autor komentarza zalinkowanego przez prawaka Matta Drudge'a przywołuje aferę Valerie Plame. Po latach specjalny prokurator stwierdził, że do żadnego przestępstwa nie doszło. Osoba, która ujawniła powiązania tej kobiety z CIA została do tego upoważniona. A skoro nie stwierdzono przestępstwa oskarżono o krzywoprzysięstwo bogu ducha winnego Scootera Libbiego współpracownika Dicka Cheneya. A przecież tego całego krzywoprzysięstwa by nie było, gdyby nie cała ta dęta sprawa! - czytam emocjonalny wpis.

Jeszcze ostrzejszy komentarz Dick Morris na swojej stronie opatrzył tytułem "Anonimowe zabójstwo Donalda Trumpa". Jego porównanie dla wielu może być szokujące. Dla mnie - nie. Też dostrzegam tę analogię. I znów mam wrażenie, że poruszam się w granicach amerykańskiej literatury. Tym razem jest to powieść "Libra" słynnego prozaika Dona DeLillo. Morris przywołuje bowiem historię Lee Harveya Oswalda, który z okna szóstego piętra składu książek w Dallas wycelował swój karabin w prezydenta i strzelił do JFK. Jednak oprócz Oswalda był jeszcze przynajmniej jeden ukryty zamachowiec, który wykonał śmiertelny strzał. Morris zauważa, że było to pierwsze anonimowe morderstwo prezydenta w historii Stanów Zjednoczonych. Donaldowi Trumpowi grozi, że może być drugim amerykańskim przywódcą, który zginie z rąk nieznanego asasyna. Jego zabójcy używają słów, a nie pocisków i ukrywają się za pierwszą poprawką, a nie za trawiastym wzgórzem. Kolejnym pociskiem jest każda pojedyncza historia atakująca Trumpa, każda ujawniona notatka, każda zarejestrowana wymiana zdań, każda  plotka przekazana mediom przez anonimowe źródła.  Oto "The Washington Post" oddaje kolejną salwę w kierunku Donalda Trumpa. To jest nowa próba wysadzenia go z siodła przez nieprzychylne mu media. Chodzi o nagraną żartobliwą uwagę lidera republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów Kevina McCarthy'ego. W lekkim tonie sugerował on, że rosyjski prezydent Władimir Putin płaci Trumpowi. Ta rozmowa została nagrana, ale gazeta nie opublikowała nagrania, tylko jej zapis. Bez użycia emotikonów nie słychać w druku towarzyszącego tym słowom śmiechu?

Demokraci najwyraźniej nie znają się na żartach. Prawdziwy liberał jest jak czekista: nigdy się nie uśmiecha? Oto kolejna scenka opisana przez portale - dla mnie zabawna, ale ja jestem alternatywna konserwa, pranksterski prawak. Sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego John Kelly zażartował, że prezydent Trump mógłby użyć ceremonialnej szabli do rozprawy z nieprzychylną prasą. Mikrofony uchwyciły taką jego dowcipną uwagę podczas uroczystości w Akademii Straży Przybrzeżnej. W odpowiedzi na to Trump zachichotał. Scenka oburzyła liberalne media i lewaków. Rozćwierkał się Twitter: "Dlaczego, generale Kelly? Kiedy prezydent systematycznie & agresywnie atakuje prasę." "Walczyłem z Johnem Kellym w Iraku. To szok dla mnie. To nieśmieszny żart. Profesjonaliści takich rzeczy nie mówią." Odezwali się zawodowcy, zawód sprawił im sympatyczny generał. Sympatyzuje nie z tym, z kim trzeba. Gdybyż taki żarcik rzucił do Obamy, obaw by żadnych o szablę nie było.   

Swoistym, prawdziwie czekistowskim poczuciem humoru wykazał się prezydent Rosji. Władimir Władimirowicz Putin oświadczył, że Trump nie ujawnił żadnych tajemnic podczas spotkania w Waszyngtonie z rosyjskimi urzędnikami i zaproponował, że to udowodni, dostarczając Kongresowi spisaną rozmowę. Jak to pisał nasz poeta Miłosz, który Rosję znał jak własną kieszeń? "Spisane będą czyny i rozmowy". Dla mnie ten żart, ten "joke" ta "шутка", a nie zapis rozmów jest dowodem, a przynajmniej przesłanką, że Trump żadnym kremlowskim agentem nie jest. Nic tak nie pogrąża Donalda jak ta śmieszna moskiewska kreskówka. Putin jak Wilk grozi z daleka prezydentowi USA: "Ну, Трамп, погоди!" , "Hej, Trump, ja ci pokażę ... stenogramy!" Różne filmy i filmiki przewija mój prywatny projektor.     

Na koniec inny obraz. "Widzieliśmy już kiedyś ten film" - oświadczył senator McCain w rozmowie z dziennikarzem CBS News Bobem Schiefferem. Zatwardziały przeciwnik Donalda Trumpa - Republikanin John McCain dołączył się do chóru reakcji wywołanych wtorkowym artykułem w New York Timesie na temat rzekomej notatki byłego szefa FBI Jamesa Comeya.. "Myślę, że to już osiąga rozmiar i skalę afery Watergate." - ocenił McCain i dodał: "Co kilka dni wypływa jakiś nowy aspekt tej naprawdę nieszczęśliwej sytuacji. Nikt z nas, niezależnie od tego, jakie są nasze polityczne poglądy, niezależnie od tego, jaki mamy stosunek do Trumpa, czujemy, że to nie jest dobre dla Ameryki". Amerykańskie portale zauważają, że to najostrzejszy komentarz ze strony Republikanów, jaki pojawił się w momencie, gdy część Demokratów otwarcie wzywa do impeachmentu Trumpa z powodu "notatki Comeya". McCain dodaje swój głos do pomruków niezadowolenia wśród grupy Republikanów na Kapitolu, którzy zasygnalizowali chęć porzucenia Trumpa w związku z zarzutami zawartymi w "notatce" byłego szefa FBI oraz rzekomego ujawnienia przez prezydenta USA ściśle tajnych informacji Rosjanom. McCain jest zwolennikiem hipotezy o rosyjskich powiązaniach Trumpa oraz centralną postacią podczas przesłuchań w Senacie w tej właśnie sprawie. Wyraził też oburzenie z powodu zeszłotygodniowej prezydenckiej decyzji o zwolnieniu Comeya. Sześćdziesięcioletni senator i kandydat na prezydenta z ramienia Republikanów w 2008 roku był filarem republikańskiej anty-Trumpowskiej opozycji w poprzedniej kampanii. Mocno ubodła wówczas McCaina wypowiedź Trumpa o jego udziale w wojnie w Wietnamie. "Jaki z niego bohater wojenny. - kpił Trump.- Okrzyknięto go nim, bo dostał się do niewoli. Wolę tych, którzy nie zostali złapani". Później jeszcze nazwał McCaina "cieniasem", bo przegrał w 2008 roku wybory z Barackiem Obamą. Krytykował go też za działalność w Senacie w kontekście dbania o interesy weteranów wojennych. - McCain dużo gada, ale nic z tego nie wynika - powiedział Trump. Neokonserwatywny komentator Bill Kristol zaapelował nawet do McCaina do startu przeciwko Trumpowi jako niezależny kandydat w przeddzień Republikańskiej Konwencji Narodowej. Jednak nic z tego nie wyszło.

Prorosyjskość, a nawet wprost agenturalna podległość wobec Kremla, stały się ostatnio wiodącymi tematami wszelkich wyborów na Zachodzie. Wiele się mówi i pisze od lat, że Rosja Putina już nie wspiera lewicy, liberałów, Demokratów, natomiast popiera prawicę, narodowców, wszelkiej maści konserwatystów, którzy są w opozycji do liberalnej demokracji oraz globalizmu. Powstają uczone analizy na świecie i w naszym kraju. Sztampa! Nuda! A czekiści nudy nie lubią. Może to zabrzmi dziwnie w konfrontacji z tymi diagnozami, ale w czasach, w których niemal każdy kojarzy - prawica=Putin, nacjonaliści=Kreml, tradycjonaliści = Moskwa - ja, gdybym był Czekistą najchętniej werbowałbym takich zachodnich polityków jak John McCain. Dlaczego? A, tak! Bo by mi pasował do mojego "montażu". Prześledźmy karierę tego sławnego Republikanina. Główną rolę w politycznej karierze McCaina odgrywa sprzeciw wobec rosyjskich ambicji w polityce zagranicznej, datujący się jeszcze na lata Zimnej Wojny. Podczas swojej kampanii prezydenckiej w 2008 roku zasłynął hasłem "Wszyscy jesteśmy Gruzinami", opowiadając się za mocniejszą amerykańską odpowiedzią na ówczesną rosyjską militarną inwazję na małe państwo na Kaukazie. Podobnie wezwał do amerykańskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy w 2014 roku. Po prostu idealny kandydat na agenta wpływu, a może nawet "nielegała"? Może to będzie kolejny kiepski prawacki żarcik, który oburzy "liberałów", ale może w Wietnamie podmienili Iwana na Johna? Wiadomo to, czy z wietnamskiej niewoli powrócił prawdziwy McCain? A jeśli to "matrioszka"? Piszcie twitty, oburzeni! Tak się kończy ta choroba "ruskiej paranoi"!       

Mimo że McCain nie opowiedział się wprost za impeachmentem czy za rezygnacją Trumpa, jednak przywołanie politycznego skandalu z 1970 roku zakończonego ustąpieniem Richarda Nixona dokładnie wpisuje się w medialną narrację, że działania Trumpa osiągają podobną skalę i poziom co afera Watergate. "Porównania do afery Watergate graniczą z absurdem" - skomentował Michael Madigan prawnik, który pracował w komisji zajmującej się skandalem z udziałem Nixona. Ale to jest oczywiście w Stanach głos wołającego na medialnej puszczy.

By the way, senator John McCain od jakiegoś czasu mocno mnie zastanawia. Podejrzeń wobec tego zdeklarowanego antykomunisty i bardzo krzykliwego wroga putinowskiej Rosji nabrałem, kiedy podpisał podły list wymierzony w rząd Prawa i Sprawiedliwości. Razem z dwoma Demokratami wzywał w nim polskie władze do przestrzegania praworządności w naszym kraju, czym wpisywał się w "kodziarski" sabotaż. Zadałem Panu wtedy, Senatorze McCain, parę pytań w moim blogu. Wiedziałem, że Pan na nie oczywiście nie odpowie, ale i tak postanowiłem je postawić: "You can't have it both ways. - mówi angielskie przysłowie. My tu w Polsce mówimy : "Albo jedno, albo drugie". Albo jest Pan antykomunistą, grzmiącym przeciwko Putinowi, albo działa Pan na rzecz neokomunistów i rabów rosyjskiego watażki w Polsce. Tertium non datur. Nie ma tu innej trzeciej opcji. Dziwimy się tu w Polsce, my autentyczni przyjaciele amerykańskiej wolności, że Wy - Amerykanie - chcielibyście ją kultywować jedynie w Waszym kraju, a w innych państwach tak często wspieracie wraże reżimy. Jakiż inne rządy były tak często oskarżane o bezrefleksyjną proamerykańskość jak gabinety z udziałem Prawa i Sprawiedliwości? I takie władze, które dążą do stworzenia silnych dwustronnych relacji pomiędzy Warszawą a Waszyngtonem, są teraz przez USA zwalczane? Co to za schizofrenia? Jak wytłumaczyć racjonalnie takie polityczne rozdwojenie jaźni? Czy jest na pokładzie lekarz? Houston, mamy bardzo poważny problem, czyż nie?