Śpią na promenadzie, spacerują w ścisłym centrum i niszczą każdy napotkany po drodze trawnik. Mimo wysiłków, Świnoujście przegrywa walkę z dzikami. Urzędnicy szacują, że na terenie miasta grasuje około 40 osobników.

Na miejskie dziki ze Świnoujścia zdaje się nie działać już nic. Ani rozrzucane tabletki o bardzo gorzkim smaku, ani cuchnące dzikom spraye, ani ścieżki z przysmaków, które mają wyprowadzać zwierzęta w głąb lasu. Świnoujska populacja ma własny rozum. Dziki nauczyły się, że w mieście znajdą pożywienie dużo łatwiej i dużo smaczniejsze. Nawet mogą liczyć na coś do picia. Przypomnę niedawny przypadek, gdy turysta spił dzika piwem, po czym zwierzę zachowywało się jak przysłowiowa świnia - mówi Robert Karelus z urzędu miasta w Świnoujściu. Ostatnio dzicza rodzina paradowała po Placu Wolności, w samym centrum miasta. Daleko od jakiegokolwiek lasu. 

Mimo apeli i tablic przypominających, żeby zwierząt nie dokarmiać, wiele osób traktuje dziki jak żywe maskotki. Turyści dzielą się z nimi kanapkami, próbują dziki tresować, żeby prosiły o jedzenie na dwóch łapach. Niedawno ktoś próbował dzika... ujeżdżać. Dziki jak stołówki traktują okolice śmietników, zwłaszcza, że wiele osób resztki jedzenia wyrzuca obok koszy na odpadki. 

Świnoujskie stado coraz mniej boi się ludzi, dzików boją się za to mieszkańcy. To wciąż dzikie stworzenia, które mogą być śmiertelnie groźne. Rozwścieczony dzik z łatwością zabije psa i ciężko porani dorosłego człowieka.

Co zrobić z watahą grasująca po mieście? Urzędnicy przyznają, że w ostateczności zwierzęta trzeba będzie odstrzelić.

(DK)