14 stycznia 1993 roku na Bałtyku rozegrała się największa katastrofa w historii polskiej żeglugi. Prom "Jan Heweliusz", płynący ze Świnoujścia do Ystad, zatonął podczas szalejącego sztormu. Z 64 osób na pokładzie uratowało się jedynie 9. Po ponad 30 latach od tej tragedii wciąż wracają pytania o jej przyczyny, zaniedbania i odpowiedzialność. 5 listopada 2025 na platformie Netflix ukazał się serial fabularny, który opowiada tę historię.
- 32 lata temu prom "Jan Heweliusz" zatonął podczas sztormu na Bałtyku, życie straciło 55 osób.
- Przyczyną katastrofy były m.in. wady konstrukcyjne statku, zły stan techniczny i błędy w zarządzaniu.
- 5 listopada 2025 na platformie Netflix ukazał się serial fabularny, który opowiada historię tej katastrofy.
- Więcej ciekawych informacji z Polski i świata znajdziesz na RMF24.pl.
14 stycznia 1993 roku Bałtyk pokazał swoje najgroźniejsze oblicze. Mimo ostrzeżeń o sztormie, promy kursujące między Polską a Szwecją wypłynęły w morze. Wśród nich był "Jan Heweliusz" - prom kolejowo-samochodowy, który tego dnia miał odbyć swój ostatni rejs. Około godziny 3 nad ranem, w pobliżu niemieckiej Rugii, jednostka zaczęła mieć poważne problemy. Silny wiatr, wysokie fale i wadliwa konstrukcja doprowadziły do przechyłu, utraty sterowności i w końcu - zatonięcia statku.
"Jan Heweliusz" został zbudowany w Norwegii w latach 70. Już od pierwszych lat eksploatacji pojawiały się poważne zastrzeżenia do jego stateczności i bezpieczeństwa. Dwukondygnacyjny garaż na głównym pokładzie sprawiał, że jednostka była wyjątkowo podatna na boczne podmuchy wiatru. MF "Jan Heweliusz" już wcześniej miał poważne problemy techniczne. Przed zatonięciem prom uczestniczył w 28 wypadkach - przechylał się na pełnym morzu, dwukrotnie przewracał się w porcie, zderzał z kutrami rybackimi, miał awarię silnika, a w 1986 roku wybuchł na nim pożar. Po tym zdarzeniu armator wykonał nielegalną wylewkę betonową na spalonym pokładzie, co dodatkowo pogorszyło stateczność jednostki.
Kilka dni przed utonięciem, podczas cumowania w Ystad, prom uszkodził furtę rufową. Awaria nie została zgłoszona odpowiednim służbom, a naprawy prowadzono doraźnie podczas postojów w Świnoujściu, bez przeprowadzenia niezbędnego remontu stoczniowego. Furtę naprawiano na raty, przez co nie spełniała ona wymogów strugoszczelności, co miało fatalne skutki podczas sztormu.
W krytycznym momencie prom utracił sterowność - prędkość jednostki była zbyt niska, by główny ster rufowy działał prawidłowo, a dziobowy ster strumieniowy wyłączał się z powodu przegrzania. Próby poprawy sterowności nie przyniosły efektu. Kapitanowie innych statków, znajdujących się w pobliżu, bezskutecznie nawoływali załogę "Heweliusza", by zwiększyła prędkość.
Prom przewoził 28 ciężarówek z różnorodnym ładunkiem - od papieru, mebli, krzewy, plazmę krwi, cebulę, po stal, aluminium, szkło i odzież. Wśród przewożonych pojazdów były ciężarówki firm z Polski, Szwecji, Austrii, Norwegii i Węgier. Na pokładzie znajdowało się także 10 wagonów kolejowych z różnych krajów Europy, przewożących meble, sprzęt kempingowy i blachę stalową.
Problemy na pokładzie "Jana Heweliusza" zaczęły się około godziny 3 w nocy, gdy prom mijał Rugię. Przy wietrze przekraczającym skalę Beauforta i falach sięgających 5 metrów, statek zaczął się niebezpiecznie przechylać. Kapitan próbował ustawić prom dziobem do fal, jednak sytuację pogorszyło przesuwanie się ładunku - wagonów kolejowych i ciężarówek. System balastowy zawiódł, a o 4:10 nadano sygnał "Mayday". O 5:50 prom przewrócił się do góry dnem, a około 11 całkowicie zatonął.
Wrak promu przez kilka dni dryfował po Bałtyku, unosząc się na powierzchni dzięki powietrzu uwięzionemu w kadłubie. Służbom ratowniczym nie udało się dostać do wnętrza jednostki.
Większość osób znajdujących się na pokładzie przeżyła sam moment katastrofy, jednak wiele z nich zmarło z powodu wychłodzenia organizmu. Temperatura wody wynosiła zaledwie 2 stopnie Celsjusza, a silny wiatr i wysokie fale dodatkowo pogarszały sytuację. Pasażerowie, zaskoczeni katastrofą, byli często ubrani jedynie w piżamy. Część załogi posiadała ocieplane skafandry ratunkowe, jednak nie wszyscy zdążyli je założyć.
Akcja ratunkowa była utrudniona przez trudne warunki pogodowe oraz błędy popełnione przez służby ratownicze. Niemiecki statek ratowniczy "Arcona" nie zszedł do rozbitków, lecz opuścił im siatkę, po której musieli się wspinać na pokład. Niektórzy, jak elektryk Andrzej Korzeniowski, nie utrzymali się na zgrabiałych z zimna dłoniach i utonęli. Z kolei lina spuszczona ze śmigłowca zahaczyła o tratwę ratunkową, wywracając ją do góry dnem. W wyniku tych działań zginęło kilka osób, które nie zdołały wydostać się spod tratwy.
Kolejnym problemem było niewłaściwe użycie pneumatycznych tratw ratunkowych - otwierano je na pokładzie, zamiast zrzucać na wodę i dopiero tam napełniać powietrzem.
Na pokładzie znajdowały się 64 osoby - 35 pasażerów i 29 członków załogi. W lodowatej wodzie Bałtyku szanse na przeżycie były minimalne. Uratowało się jedynie 9 osób, wszyscy byli członkami załogi. Wśród ofiar byli kapitan Andrzej Ułasiewicz oraz pierwszy i trzeci oficer, którzy do końca pozostali na mostku.
Wyjaśnianie przyczyn katastrofy trwało wiele lat. Początkowo winą obarczono kapitana, co w świetle przepisów morskich zwalniało armatora z odpowiedzialności. Ostateczny wyrok wskazał winę zarówno kapitana, jak i armatora - Linie Żeglugowe "Euroafrica", a także Polski Rejestr Statków i Urząd Morski w Szczecinie. Europejski Trybunał Praw Człowieka w 2005 roku uznał, że polskie izby morskie były stronnicze i nakazał wypłatę odszkodowań rodzinom ofiar oraz zmianę przepisów dotyczących ich funkcjonowania.
Rodziny ofiar przez lata walczyły o sprawiedliwość i odszkodowania, często bezskutecznie. W 20. rocznicę katastrofy sąd oddalił część roszczeń, uznając je za przedawnione.
Teraz, po ponad trzech dekadach, ta historia powraca na ekrany w postaci spektakularnego serialu "Heweliusz", który już 5 listopada 2025 roku zadebiutuje na platformie Netflix w niemal 200 krajach na całym świecie.
Prace nad serialem rozpoczęły się w 2021 roku i trwały aż trzy lata. Produkcja "Heweliusza" to przedsięwzięcie, jakiego jeszcze w polskiej kinematografii nie było. 105 dni zdjęciowych, ponad 120 aktorów, 3000 statystów, 700 ton wody, 70 różnych lokacji oraz niemal 200 osób zaangażowanych w postprodukcję - te liczby robią wrażenie nawet na najbardziej wymagających widzach. Zdjęcia realizowano w wielu miastach, m.in. w Świnoujściu, Szczecinie, Zgorzelcu, Gdyni, Wrocławiu i Warszawie. Najbardziej widowiskowe sceny katastrofy powstały w Brukseli, w nowoczesnej hali filmowej wyposażonej w specjalny basen.
Za reżyserię serialu odpowiada Jan Holoubek, a autorem scenariusza jest Kasper Bajon. Producentką projektu została Anna Kępińska. Twórcy zgodnie przyznają, że praca nad "Heweliuszem" była ogromnym wyzwaniem zarówno pod względem emocjonalnym, jak i realizacyjnym. W produkcji udział wzięli m.in. Magdalena Różczka, Michał Żurawski, Konrad Eleryk, Michalina Łabacz, Borys Szyc, Tomasz Schuchardt, Justyna Wasilewska, Andrzej Konopka, Jacek Koman, Magdalena Zawadzka, Jan Englert, Jacek Beler, Dariusz Chojnacki, Anna Dereszowska, Sylwia Gola, Mia Goti, Mateusz Górski, Marcin Januszkiewicz, Dominika Kluźniak, Bartłomiej Kotschedoff, Mirosław Kropielnicki, Joachim Lamża, Łukasz Lewandowski, Piotr Łukaszczyk, Katharina Nesytowa, Magda Osińska, Michał Pawlik, Piotr Rogucki i Mirosław Zbrojewicz.


