​Eksplozja, która zabiła 11 osób i zraniła około 100 w tureckim mieście Diyarbakir była dziełem kurdyjskich bojówek, a nie dżihadyści - twierdzą lokalne władze. Wczoraj do ataku przyznało się Państwo Islamskie, za pośrednictwem agencji Al-Amak.

​Eksplozja, która zabiła 11 osób i zraniła około 100 w tureckim mieście Diyarbakir była dziełem kurdyjskich bojówek, a nie dżihadyści - twierdzą lokalne władze. Wczoraj do ataku przyznało się Państwo Islamskie, za pośrednictwem agencji Al-Amak.
Efekt eksplozji w Diyarbakir /DEPO PHOTOS TURKEY OUT /PAP/EPA

Gubernator w Diyarbakir uważa jednak, że za zamachem stała Partia Pracujących Kurdystanu. Lokalny polityk zaznaczył, że mają na to dowód w postaci przechwyconej rozmowy między kurdyjskimi bojownikami.

Bezpośrednio po piątkowym zamachu premier Turcji Binali Yildirim oskarżył o jego przeprowadzenie Kurdów. Wskazał, że jedną z osób, które zginęły w ataku był właśnie członek Partii Pracujących Kurdystanu.

Do eksplozji doszło po aresztowaniu w nocy liderów i deputowanych partii prokurdyjskiej około godziny 8 rano czasu lokalnego (6 w Polsce) w dzielnicy Baglar na południu Diyarbakiru, w pobliżu posterunku policji, dokąd przewieziono zatrzymanych deputowanych - podały źródła bezpieczeństwa. Eksplozja była na tyle silna, że słychać ją było w całym mieście.

W nocy z czwartku na piątek turecka policja przeprowadziła obławy na domy liderów i deputowanych drugiej największej opozycyjnej siły w tureckim parlamencie Ludowej Partii Demokratycznej (HDP), gdy odmówili składania zeznań w związku ze śledztwem w sprawie "propagandy terrorystycznej".

W Diyarbakirze aresztowano lidera HDP Selahattina Demirtasa, a w stolicy kraju, Ankarze, współprzewodniczącą tego ugrupowania Figen Yuksekdag. Policja przeszukała także siedzibę HDP w Ankarze. Władze poinformowały, że aresztowano w sumie 11 prokurdyjskich deputowanych.

(az)