Prezydent Nicholas Sarkozy oraz szefowie francuskich resortów obrony i spraw zagranicznych przylecieli do Afganistanu. Wczoraj w zasadzce talibów zginęło tam dziesięciu francuskich żołnierzy z elitarnej jednostki szybkiego reagowania. To najkrwawszy atak na siły międzynarodowe w tym kraju od chwili rozpoczęcia operacji NATO.

Do tragedii doszło 50 kilometrów na wschód od Kabulu. Francuscy spadochroniarze dostali informację, że patrol afgańskiej armii jest ostrzeliwany przez rebeliantów i ruszyli na pomoc. Akcja okazała się pułapką - żołnierze zostali ostrzelani z karabinów maszynowych rozlokowanych na okolicznych wzgórzach. Ponad dwudziestu Francuzów zostało rannych, w tym kilku ciężko. Zginęło także około 30 napastników a 30 innych zostało rannych.

Sarkozy już zapewnił, że mimo tragedii francuski kontyngent nie opuści Afganistanu. Flagi w bazie wojskowej w pobliżu Kabulu opuszczono do połowy masztów. W Afganistanie stacjonuje około 3 tys. francuskich żołnierzy. Są rozlokowani przede wszystkim w okręgu kabulskim a także w prowincji Kapisa na północny wschód od stolicy Afganistanu. Zgodnie z planem siły te mają zostać zwiększone jeszcze w tym miesiącu o dalszych 700 żołnierzy.