Po odnalezieniu w piątek kolejnych ośmiu ciał w północnej Kalifornii bilans dotychczasowych ofiar pożarów lasów w tym regionie wzrósł do 71 osób - poinformował w piątek szeryf hrabstwa Butte, Kory Honea.

W ocenie władz lokalnych liczba zaginionych od 8 listopada, gdy wybuchł "Camp Fire" szalejący w północnej części stanu Kalifornia, wynosi 1011 osób; w czwartek mówiono o 631 osobach. Zniszczonych jest ok. 12 tys. budynków, w tym - 9,7 tys. domów mieszkalnych.

Chciałbym podkreślić, że to jest bilans prowizoryczny, lista zaginionych wciąż podlega zmianom - zaznaczył szeryf Honea podczas konferencji prasowej. Możliwe, że niektóre nazwiska zaginionych zostały wpisane dwukrotnie, bo zakładano, że chodzi o różne osoby - dodał.

W sobotę zmagającą się z żywiołem Kalifornię północną odwiedzi prezydent USA Donald Trump. Prezydent nie uniknie zapewne słów krytyki ze strony mieszkańców, którzy uważają za jedną z przyczyn klęski żywiołowej nisko poziom ochrony przeciwpożarowej - pisze w komentarzu Associated Press.

Według agencji Reutera wizyta amerykańskiego prezydenta jest postrzegana przez jego krytyków jako krok czysto polityczny, gdyż Trump obwinia rządzących w Kalifornii Demokratów o złe zarządzanie lasami.

Władze oceniają, że jest to najbardziej niszczycielski pożar w historii USA od początku bieżącego stulecia.

Służby poszukiwawcze cały czas przeczesują spalony teren.

W południowej Kalifornii szaleje drugi, mniejszy pożar, który spowodował co najmniej 3 ofiary śmiertelne i zniszczył ponad 500 budynków (w tym wiele luksusowych rezydencji znamienitości) w rejonie kurortu Malibu. W piątek wieczór agencje podawały, że życie w południowej części Kalifornii powoli powraca do normy.

Według ekspertów powodowane przez zmiany klimatyczne wyższe temperatury i oddawanie kolejnych terenów leśnych pod zabudowę sprawiły, że sezonowe pożary lasów i zarośli w Kalifornii przybrały na sile. Rozpoczynają się przy tym wcześniej i trwają dłużej.

(ag)