Prawie pół tysiąca samochodów, w tym blisko 30 autobusów w jednej tylko zajezdni zostało minionej nocy spalonych przez bandy młodych Arabów i Murzynów. Policja jest obrzucana kamieniami i butelkami z benzyną a nawet ostrzeliwana z pistoletów.

Zaostrzająca się od ponad tygodnia fala antypolicyjnych i rasowych zamieszek zaczęła ogarniać również inne regiony kraju. Niektórzy komentatorzy obawiają się, że Francji może grozić woja domowa. Część branżowych związków policji żąda wsparcia armii i wprowadzenia stanu wyjątkowego, bo groźna epidemia zamieszek zaczęła zarażać już inne miasta kraju. Po raz pierwszy samochody stanęły w płomieniach m.in. w Dijon w Burgundii.

Prawicowy rząd premiera Dominique’a de Villepina znalazł się w ślepej uliczce: policjanci mieli dotąd rozkaz unikania brutalności, żeby zapobiec eskalacji konfliktu. Sprawiło to jednak, że bandy młodych Arabów i Murzynów mają coraz większe poczucie bezkarności. Tej nocy było wprawdzie mniej ulicznych starć z policją niż wcześniej, ale na biednych przedmieściach francuskiej stolicy panuje coraz większy chaos.