Coraz głośniej i odważniej kraje NATO mówią o możliwości zestrzeliwania rosyjskich samolotów, które naruszają przestrzeń powietrzną Sojuszu. Zachód zdaje sobie sprawę, że narzędzia dyplomatyczne i polityczne znajdują się na wyczerpaniu, a Moskwa przekracza kolejne granice, testując cierpliwość i procedury w krajach Unii Europejskiej. NATO, podobnie jak Turcja 10 lat temu, na razie ostrzega Rosję. Czy, tak jak Ankara zdecyduje się na oddanie strzałów?
"Proszę o zrozumienie. Takie kwestie nie będą omawiane publicznie. Zrobimy to wspólnie z naszymi sojusznikami" - mówi dla dziennika "Postimees" minister obrony Estonii, odnosząc się do możliwości zestrzeliwania rosyjskich maszyn załogowych. Hanno Pevkur dodaje, że wszystkie środki, od dyplomatycznych po wojskowe zostaną omówione w gronie natowskim. Zapewnił również, że Estonia, która w ostatni piątek doświadczyła bezprecedensowej prowokacji ze strony Rosji (myśliwce MiG-31 przebywały na estońskim niebie przez około 12 minut), posiada odpowiednie środki do reagowania w takich sytuacjach.
"Mamy wszystko pod kontrolą" - zapewnia Pevkur, zwracając uwagę, na fakt, że opór rosyjskim intruzom dały połączone siły Finlandii, Włoch i Szwecji.
Bezprecedensowa eskalacja agresywnych działań Moskwy zmusza władze krajów NATO do redefiniowania swoich granic bezpieczeństwa. Wiele wskazuje na to, że ten proces zaczyna przyspieszać. Dyskusję o możliwości zestrzeliwania rosyjskich samolotów w strefie kontrolowanej przez Sojusz rozpoczęła szefowa litewskiego resortu obrony Dovilė Šakalienė.
"Granica NATO na północnym wschodzie jest wystawiana na próbę nie bez powodu. Musimy poważnie działać. PS. Turcja dała przykład 10 lat temu. I jest to coś do rozważenia" - napisała na X.
W ślad za nią poszedł prezydent Czech. Petr Pavel nazwał rosyjskie prowokacje "nieodpowiedzialnymi" i ocenił, że Sojusz musi zacząć reagować bardziej zdecydowanie, w tym poprzez zestrzelenie obcych maszyn. Głos w sprawie zabierają także politycy polscy.
Powiem wprost - póki Putin nie zobaczy zestrzelenia samolotu, będzie tę granicę przesuwał - mówił w Rozmowie Krzysztofa Ziemca w RMF FM Krzysztof Brejza z Koalicji Obywatelskiej.
Wsparcie dla takiego pomysłu nadchodzi ze strony przedstawicieli niemieckiego CDU. Jürgen Hardt, polityk chadecji, z której wywodzi się obecny kanclerz RFN także zaleca podjęcie działań militarnych przeciwko dalszym naruszeniom ze strony rosyjskiej. Tylko jasny sygnał dla Rosji, że każde naruszenie granicy militarnej spotka się z reakcją militarną, włącznie ze zestrzeleniem rosyjskich myśliwców nad terytorium NATO, będzie skuteczny - stwierdza w wypowiedzi cytowanej przez Frankfurter Allgemeine Zeitung.
Jego zdaniem - i jest to pogląd coraz częściej przebijający się do opinii publicznej - dalsze zwlekanie z podjęciem działań wobec Rosji, zachęci Kreml do dalszej eskalacji, która przejdzie od prowokacji powietrznych do regularnego ostrzału, a wreszcie do wykorzystania żołnierzy.
"Najpierw 'zabłąkane, niezidentyfikowane' drony zaczną pojawiać się częściej, w międzyczasie przecięty zostanie kolejny kabel telekomunikacyjny, a gdzieniegdzie dojdzie do 'przypadkowych' eksplozji amunicji. Potem niewielkie uzbrojone grupy zaczną przejmować kontrolę nad miejscowościami położonymi wzdłuż granicy państw Unii Europejskiej, co poskutkuje realną utratą niewielkiego kawałka terytorium" - taką wizję przedstawiają ukraińscy wojskowi, którzy problem "eskalowania" konfliktu przez Rosjan znają doskonale z autopsji.
Hardt mówi dokładnie to samo: Teraz chodzi o naruszenia przestrzeni powietrznej, wkrótce o ostrzał poszczególnych celów, a potem pojawią się rosyjscy żołnierze - ostrzegł w Redaktionsnetzwerk Deutschland.
24 listopada 2015 roku doszło do poważnego incydentu na pograniczu syryjsko-tureckim, w pobliżu miejscowości Yayladagi w tureckiej prowincji Hatay. Tego dnia tureckie siły powietrzne zestrzeliły rosyjski bombowiec Su-24M, należący do Sił Powietrzno-Kosmicznych Federacji Rosyjskiej. Według strony tureckiej, rosyjski samolot naruszył przestrzeń powietrzną Turcji na około 17 sekund, wchodząc na odległość około dwóch kilometrów w głąb terytorium tego kraju. Tureckie wojsko twierdziło, że w ciągu pięciu minut przed zestrzeleniem aż dziesięciokrotnie ostrzegało rosyjskich pilotów drogą radiową.
W odpowiedzi na naruszenie turecki myśliwiec F-16 wystrzelił rakietę powietrze-powietrze, która trafiła Su-24. Maszyna rozbiła się po syryjskiej stronie granicy. Obaj piloci katapultowali się - jeden z nich został zastrzelony przez syryjskich rebeliantów podczas opadania na spadochronie, drugi został uratowany przez syryjskie siły specjalne.
Turcja utrzymywała, że działała w obronie swojej suwerenności i zgodnie z międzynarodowymi procedurami. Rosja natomiast zaprzeczyła naruszeniu przestrzeni powietrznej Turcji, twierdząc, że Su-24 znajdował się cały czas nad Syrią. Prezydent Władimir Putin określił incydent jako "cios w plecy zadany przez wspólników terrorystów". Zdarzenie wywołało poważny kryzys dyplomatyczny między Turcją a Rosją. Moskwa wprowadziła sankcje gospodarcze wobec Turcji, ograniczyła współpracę wojskową i zawiesiła ruch turystyczny. Dodatkowo Moskwa rozmieściła w Syrii nowoczesne systemy rakietowe S-400 i wzmocniła eskortę swoich samolotów. NATO wyraziło solidarność z Turcją, ale jednocześnie apelowało o deeskalację i dialog. Po kilku miesiącach napięć, w połowie 2016 roku Turcja i Rosja rozpoczęły proces normalizacji stosunków.
Przykład turecki pokazuje, że w teorii zestrzelenie rosyjskiego samolotu przez kraje NATO nie musi oznaczać natychmiastowej eskalacji działań wojennych. Ale tylko w teorii. Turcja i Rosja od lat rozwijają intensywne kontakty gospodarcze. Rosja jest jednym z głównych dostawców gazu ziemnego do Turcji (gazociąg Blue Stream, TurkStream), a także ważnym partnerem w sektorze energetyki jądrowej - rosyjski Rosatom buduje w Turcji elektrownię atomową Akkuyu. Rosja jest również istotnym rynkiem dla tureckich produktów rolnych i turystyki. Relacje między oboma krajami określa się jako "partnerstwo pragmatyczne". Podobnego określenia nie sposób użyć w przypadku stosunków między krajami UE i Moskwą, więc powoływanie się na "przykład turecki" może być pułapką.
NATO stosuje zasadę proporcjonalności i deeskalacji - zestrzelenie samolotu to ostateczność, stosowana tylko w przypadku realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa lub życia obywateli. Rosyjskie maszyny są w większości przechwytywane i eskortowane poza granice Sojuszu, bez konieczności użycia siły.
NATO chroni przestrzeń powietrzną nad Bałtykiem od 2004 roku, kiedy to Estonia, Łotwa i Litwa przystąpiły do Sojuszu. NATO Air Policing to misja pokojowa, której celem jest zapewnienie bezpieczeństwa przestrzeni powietrznej państw sojuszniczych. W ramach inicjatywy niebo nad regionem jest chronione 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku, a obecność sił szybkiego reagowania pozwala odpowiedzieć na wszelkie naruszenia. Od czasu rozpoczęcia misji w 2004 roku, uczestniczące w niej myśliwce NATO stacjonują w bazie lotniczej w Szawlach na Litwie. Od 2014 roku samoloty NATO stacjonują również w bazie lotniczej Ämari w Estonii. Powołana po polskich konsultacjach związanych z artykułem 4. Paktu Północnoatlantyckiego inicjatywa Wschodni Strażnik, wzmacnia jeszcze obronę wschodniej flanki poprzez rozmieszczenie w bazach w Polsce dodatkowych myśliwców francuskich, niemieckich i brytyjskich.
Na wniosek Estonii, po piątkowym incydencie odbędą się kolejne konsultacje w ramach art. 4 NATO. W związku z wydarzeniami na wschodniej flance, zwołana zostanie także Rada Północnoatlantycka. Jest mało prawdopodobne, że zapadną tam decyzje o zestrzeliwaniu rosyjskich samolotów wojskowych.
Po początkowym samozadowoleniu związanym z zestrzeleniem dronów w polskiej przestrzeni powietrznej, przyszedł czas na dość ponure wnioski. Reakcja NATO była kosztowna: do przechwycenia dronów użyto wielomilionowych myśliwców F-16 i F-35. Eksperci podkreślają, że taka asymetria kosztów jest nie do utrzymania na dłuższą metę.
Specjaliści z branży obronnej wskazują, że rozwiązania technologiczne do zwalczania dronów już istnieją - problemem są jednak przestarzałe procedury zakupowe w krajach NATO. Przykładem jest brytyjska firma MARSS, która od lat produkuje drony przechwytujące, ale wciąż czeka na formalną ocenę ze strony państw Sojuszu - informuje CNN. Podobne wyzwania widzi Siete Hamminga, szef holenderskiej firmy Robin Radar Systems. Jego zdaniem, sprzęt dla Ukrainy można kupić niemal natychmiast, ale dla własnych armii państwa NATO muszą przechodzić długie procedury przetargowe.
Według ukraińskiego wywiadu, Rosja może produkować obecnie nawet 5,5 tys. dronów miesięcznie, a podczas jednego z ostatnich ataków wystrzeliła ponad 800 dronów w ciągu jednej nocy. Europejscy producenci amunicji, jak norweski Nammo, zwiększają moce produkcyjne, by dostarczać tańsze pociski do zwalczania tanich bezzałogowców.
Szef Nammo ostrzega jednak: "To dopiero początek zwiększania naszych zdolności. Nie łudźmy się, że zrobiliśmy już wystarczająco dużo". Europa, przy mętnej i niejasnej postawie Amerykanów, znalazła się w nieciekawym położeniu, w którym musi balansować między koniecznością skutecznego odstraszenia Rosji i jednoczesnego oddalenia perspektywy rzeczywistego konfliktu zbrojnego, który - zakładając, że będzie prowadzony z wykorzystaniem śodków konwencjonalnych - może politycznie i ekonomicznie kosztować bardzo drogo.


