Rosji nie jest na rękę pełnoskalowa wojna z Zachodem. Moskwa, zdając sobie sprawę ze swojego ograniczonego potencjału militarnego, stawia na masową produkcję tańszego uzbrojenia i działania hybrydowe, czego świadkami byliśmy w środę. Drony, które naruszyły polską przestrzeń powietrzną, mogą być dopiero początkiem destabilizacji wschodniej flanki NATO. Scenariusz, który przedstawili Ukraińcy, przyprawia o dreszcze.
Szara strefa w rosyjskiej doktrynie to pojęcie używane do opisu obszarów działań, które znajdują się pomiędzy stanem pokoju a otwartą wojną. W praktyce oznacza to działania, które nie są jednoznacznie aktem wojny, ale mają na celu osiągnięcie celów politycznych, militarnych lub gospodarczych bez formalnego wypowiedzenia konfliktu.
W definicję "szarej strefy" wpisują się przeróżne działania hybrydowe, np. akty sabotażu, cyberataki, dezinformacja czy operacje wywiadowcze, które są prowadzone w taki sposób, by trudno byłoby przypisać je bezpośrednio Moskwie. Przykłady można mnożyć: aneksja Krymu w 2014 r., działania w Donbasie, cyberataki na infrastrukturę państw zachodnich czy kampanie dezinformacyjne w sieci.
Bez wątpienia symbolem działań hybrydowych stały się tzw. zielone ludziki - potoczne określenie uzbrojonych, zamaskowanych żołnierzy, którzy pojawili się na wspomnianym Krymie podczas aneksji tego terytorium przez Rosję. Ich charakterystycznym znakiem były zielone mundury bez oznaczeń państwowych, co początkowo utrudniało jednoznacznie zidentyfikowanie ich przynależności.
Żołnierze ci przejęli kontrolę nad strategicznymi obiektami na Krymie, m.in. lotniskami, budynkami administracji i bazami wojskowymi. Działali szybko, sprawnie i bez rozgłosu, co pozwoliło Rosji na przeprowadzenie aneksji półwyspu praktycznie bez rozlewu krwi. Początkowo władze rosyjskie zaprzeczały, jakoby byli to rosyjscy żołnierze, jednak później prezydent Władimir Putin przyznał, że byli to członkowie rosyjskich sił zbrojnych. Teraz Ukraińcy, którzy Rosjan znają jak mało kto, ostrzegają przed podobnym scenariuszem.
Kiedy Robert Browdi ps. "Madziar", dowódca Sił Systemów Bezzałogowych Sił Zbrojnych Ukrainy, podczas lipcowej konferencji bezpieczeństwa w niemieckim Wiesbaden mówił o rosyjskim zagrożeniu dla Europy i potrzebie przeglądu doktryn bezpieczeństwa w krajach Zachodu, wielu pukało się w głowę, mówiąc, że rosyjski potencjał wojskowy nie może równać się z zachodnim, że lotnictwo państw Sojuszu Północnoatlantyckiego w kilka dni zmiecie z powierzchni ziemi rosyjskie systemy obrony powietrznej, w wyniku czego Rosja stanie się bezbronna.
Sęk w tym, że Rosji absolutnie nie zależy na pełnoskalowym konflikcie militarnym z Zachodem. W środę doszło do wielokrotnego naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony. Z tej okazji "Ptaki Madziara" opublikowały na platformie X obszerny wpis, który nawiązywał do lipcowej wypowiedzi Roberta Browdiego. "Współczesna wojna hybrydowa niewiele przypomina hity kinowe. Wygląda raczej jak te kilka dronów, które przekroczyły granice Polski - naszego sąsiada i sojusznika - i NATO zeszłej nocy" - napisali droniarze.
Po "incydencie", jak to określono w NATO, doszło do serii spotkań polityków najwyższego szczebla (z których na razie nic nie wynikło), z wielu stron świata (w tym rzecz jasna Europy) popłynęły słowa potępienia dla rosyjskich działań, a w niektórych kręgach pojawiły się nawet debaty, czy były to w ogóle drony rosyjskie, czy należące do kogoś innego. Stały przedstawiciel Stanów Zjednoczonych przy NATO Matthew Whitaker zapewnił, że "będziemy bronić każdego centymetra terytorium NATO", ale to tyle, jeśli chodzi o stanowczą reakcję.
Zauważając, że w ciągu ostatnich miesięcy pojedyncze drony wielokrotnie naruszały rumuńską i polską przestrzeń powietrzną, a teraz w większej liczbie znalazły się nad terytorium Polski, zbliżając się do ważnych z polskiego punktu widzenia obiektów, Ukraińcy zaznaczyli, że w następnej kolejności absolutnie nie należy spodziewać się pełnoskalowego konfliktu. Może dojść do wydarzeń, które znamy już z przeszłości.
Najpierw "zabłąkane, niezidentyfikowane" drony zaczną pojawiać się częściej, w międzyczasie przecięty zostanie kolejny kabel telekomunikacyjny, a gdzieniegdzie dojdzie do "przypadkowych" eksplozji amunicji. Potem niewielkie uzbrojone grupy zaczną przejmować kontrolę nad miejscowościami położonymi wzdłuż granicy państw Unii Europejskiej, co poskutkuje realną utratą niewielkiego kawałka terytorium.
"Ptaki Madziara" ironicznie piszą, że wtedy byłaby pora na niekończące się spotkania, podczas których pojawiałyby się wątpliwości w sprawie uruchomienia art. 5 NATO wobec państwa nuklearnego, jakim jest Rosja. Być może padłyby głosy, by do walki z separatystami (znanymi z Krymu "zielonymi ludzikami") wysłać ograniczone siły militarne, ale nie możnaby wykluczyć, że wtedy na niebie nie pojawiłyby się śmiercionośne drony FPV. Być może znów pojawiłaby się narracja o "republice ludowej" broniącej swoich interesów i praw do samostanowienia.
W tym samym czasie Rosjanie zaczęliby działać w kierunku destabilizacji politycznej - najpierw ucierpiałyby relacje między państwami członkowskimi Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckiego, a potem pojawiłyby się pęknięcia wewnątrz krajów. "To pełzająca, hybrydowa agresja - korozja bezpieczeństwa, która niszczy państwa poprzez drobne cięcia, prowokacje i upokorzenia na arenie międzynarodowej" - piszą dronowcy z grupy "Ptaki Madziara", zaznaczając, że Rosja tylko czeka na to, by obywatele przestali ufać władzy i zaczęli wątpić w swoje bezpieczeństwo.
Moskwa, wiedząc o swoich ograniczonych możliwościach prowadzenia pełnoskalowych działań wobec przeciwnika o podobnym poziomie technologicznym, skoncentrowała się na działaniach hybrydowych i masowej produkcji systemów niższej klasy, zakładając, że ilość może zrekompensować braki jakościowe.
Konrad Muzyka, szef ośrodka analitycznego Rochan Consulting, zauważył, że Polska w ostatnich latach "obrała kurs na szybkie zakupy", koncentrując się na pozyskiwaniu jakościowego, ale i drogiego uzbrojenia: systemów obrony powietrznej Patriot, śmigłowców uderzeniowych Apache AH-64E czy wielozadaniowych myśliwców F-35. "Kierunek ten miał zapewnić zdolność do odparcia przeciwnika dysponującego porównywalnym potencjałem" - przekazał analityk, informując, że powstał w ten sposób paradoks: Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej stają się lepiej przygotowane do konfliktu konwencjonalnego na dużą skalę niż potencjalny przeciwnik, ale równocześnie nie posiadają wystarczających środków do obrony przed masowym użyciem tanich systemów bezzałogowych.
O tym właśnie w Wiesbaden mówił w lipcu Robert Browdi, legendarny już ukraiński dowódca, założyciel elitarnej grupy "Ptaki Madziara". Podkreślał on wówczas znaczenie tanich dronów na współczesnym polu walki, mówiąc, że "żaden czołg na świecie nie wytrzyma uderzenia drona wartego 400 dolarów", że ukraińskie wojska dronowe, choć stanową zaledwie 2 proc. całej armii, to eliminują jedną trzecią wojsk Władimira Putina, że cztery ukraińskie grupy dronowe są w stanie zniszczyć bazę NATO w ciągu 15 minut, znajdując się od niej w odległości 10 km. Wielu - jak wspomnieliśmy, co też zauważyły "Ptaki Madziara" - nie dowierzało słowom ukraińskiego dowódcy.
NATO i Polska chwalą się, że zdano egzamin, jakim była reakcja na wtargnięcie kilkunastu rosyjskich dronów w polską przestrzeń powietrzną. Innego zdania jest Konrad Muzyka, który przekazał: "Twierdzenia, że część dronów została celowo przepuszczona, ponieważ nie stanowiły zagrożenia, należy uznać za niebezpieczną iluzję. Drony Gerbera mogą przenosić głowice o masie do 5 kg bądź zasobniki rozpoznawcze. W praktyce oznacza to, że akceptujemy sytuację, w której bezzałogowe środki państwa wrogiego mogą swobodnie przelatywać nad terytorium Polski i nie niepokojone pozyskiwać dane wywiadowcze".
Być może to ostatni dzwonek dla Zachodu na przejrzenie swoich doktryn bezpieczeństwa i dostostowanie ich do rosyjskich działań hybrydowych. Niezbędne są nie tylko zdecydowane i stanowcze reakcje, ale też inwestycje w systemy obrony przed masowym użyciem dronów, np. środki walki radioelektronicznej.
Zachód musi sobie uświadomić, że jest w stanie wojny z Rosją - na razie hybrydowej, ale szybko może się ona przeistoczyć w otwarty konflikt militarny. Nikt sobie z tego nie zdaje sprawy tak dobrze jak Ukraińcy, którzy przerabiają to od 2014 r. Można zaryzykować stwierdzenie, że NATO potrzebuje Ukrainy bardziej niż Ukraina NATO. Powinniśmy słuchać i uczyć się od Ukrainy, która zna Rosję lepiej niż jakikolwiek inny kraj na Zachodzie.


