W wielu placówkach ochrony zdrowia we wtorek przeprowadzono jednodniowy strajk służby zdrowia. Lekarze w szpitalach pracowali jak na ostrym dyżurze, niektórzy wzięli urlop na żądanie.

Strajk zorganizował Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. Związek domagał się m.in. wyższych płac dla lekarzy (do 5-7 tys. zł brutto) i zmian w systemie ochrony zdrowia. Zdaniem premiera, w budżecie państwa w tym roku nie ma pieniędzy na takie podwyżki.

Lekarzy nie zadowoliły sumy przyznane przez rząd w zeszłym roku. Dane statyczne mówią o 30-procentowej podwyżce płac. Ale to dane uśrednione. Niektórzy dostawi więcej inni znacznie mniej.

W sumie chodzi o 5 miliardów złotych. To, kto ile dostał zależało głównie od tego, gdzie pracował. Według związków zawodowych błędem było to, że największe pieniądze trafiły do największych szpitali wysokospecjalistycznych i klinik, które i tak dysponują największymi środkami.

Według Marii Ochman, szefowej Solidarności służby zdrowia, po jesiennych podwyżkach, które na papierze faktycznie wyniosły 30 procent, nożyce płacowe jeszcze bardziej rozjechały się. Także dlatego, że podwyżkami objęto placówki niepubliczne oraz lekarzy na kontraktach zarabiających najwięcej.

Ochman przyznaje, że bardzo trudno środki na podwyżki podzielić w służbie zdrowia, bo jak przyznaje, nic tak nie dzieli jak pieniądze. Dodaje, że także środowisko medyczne musi uderzyć się w tej sprawie w piersi.

Według prezesa OZZL Krzysztofa Bukiela, we wtorek strajkowało około 260 szpitali. Praca w szpitalach przebiegała jak podczas ostrego dyżuru. Oznacza to, że nie wykonywano żadnych planowanych zabiegów, a lekarze udzielali pomocy tylko w przypadku zagrożenia życia.

Reprezentujący strajkujących Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy zapowiada strajk bezterminowy lekarzy na 21 maja.