Zniechęcone spadkiem własnej popularności SLD wycofuje się z poparcia idei wyborów bezpośrednich. Wszystko więc wskazuje na to, że nowi wójtowie, burmistrzowie i prezydenci nie zostaną wybrani głosami większości mieszkańców miast.

Do tej pory losy nowej ordynacji wyborczej do samorządów terytorialnych wydawały się przesądzone: miała ona poparcie największego ugrupowania w Sejmie. Projekt zakładał, że prezydent, wójt lub burmistrz miałby być wybierany bezwzględną większością głosów (co najmniej 50 procent). Wczoraj, podczas obrad sejmowej podkomisji, doszło do „nieoczekiwanej zmiany poglądów”.

Nagle okazało się, że SLD jest za tym, by wybory wygrał ten kandydat, który uzyska zwykłą większość głosów i to już w pierwszej turze. W praktyce oznacza to, że ktoś z 15-procewntowym poparciem mógłby zostać prezydentem np. Krakowa czy Warszawy, nawet wtedy, gdy będzie miał tylko 1 % głosów więcej niż drugi kandydat. Według SLD, w drugiej turze byłaby bardzo niska frekwencja i dlatego Sojusz zmienił zdanie.

Zmiana frontu zaniepokoiła opozycję: „Takie wybory będą karykaturą demokracji, a nie rzeczywistym wyborem rządzących naszymi miastami i miasteczkami” – uważa Paweł Piskorski z Platformy Obywatelskiej. Jego zdaniem Sojusz wystraszył się nagłego spadku popularności – przy zwykłej większości dużo łatwiej będzie w pierwszej i jedynej turze wynieść na stanowisko człowieka z niskim czy też ze średnim poparciem.

foto RFM

16:00