Wciąż nie wiadomo, jak będziemy jesienią wybierać władze samorządowe. Czy będziemy głosować na "osobę", czy – jak obecnie - na partię. Między innymi w tej sprawie zebrały się władze rządzącego SLD, który podczas kampanii wyborczej obiecywał właśnie bezpośrednie wybory lokalnych liderów. Dziś Sojusz jest mocno podzielony w tej sprawie.

Do niedawna losy nowej ordynacji wyborczej do samorządów terytorialnych wydawały się przesądzone: miała ona poparcie największego ugrupowania w Sejmie. Projekt zakładał, że prezydent, wójt lub burmistrz miałby być wybierany bezwzględną większością głosów (co najmniej 50 procent).

W marcu okazało się, że SLD jest za tym, by wybory wygrał ten kandydat, który uzyska zwykłą większość głosów i to już w pierwszej turze. W praktyce oznacza to, że ktoś z 15-procewntowym poparciem mógłby zostać prezydentem np. Krakowa, nawet, gdy będzie miał tylko 1 % głosów więcej niż drugi kandydat. Takich wyborów chcą liderzy SLD. Leszek Miller od kilku dni zapewnia, że taki tryb jest „wolą Sojuszu”.

Tzw. partyjne doły mają odmienne zdanie. Chodzi tu głównie o te środowiska i regiony, które mogłyby przegrać w takich wyborach w starciu z opozycją. Tak jest np. w Warszawie. Z Andrzejem Olechowskim (wymienia się go wśród potencjalnych kandydatów na prezydenta stolicy) mogłaby wygrać tylko Jolanta Kwaśniewska. Nic więc dziwnego, że mazowiecki SLD chce by takie wybory odbyły się dopiero za cztery lata. Politycy Sojuszu twierdzą oficjalnie, że nie są gotowi na takie rozwiązania. Rozwiązania wciąż nie widać, a wybory coraz bliżej...

foto RMF

15:15