Przed wyborami nowego szefa PSL zapytano wtedy jeszcze lidera ludowców Waldemara Pawlaka, kto je wygra. Ten z pokerową miną odpowiedział: "Jak to kto? Nasz koalicjant!". Ta i inne historyjki o byłym wicepremierze z dużym natężeniem krążyły ostatnio przy Wiejskiej. Tego typu anegdot jest na sejmowych korytarzach sporo. Kilka z nich przytacza "Polska The Times".

Legendą obrosły słynne przerwy ogłaszane przez marszałek Sejmu Ewę Kopacz podczas głosowań. Na początku swojego marszałkowania Kopacz ich nie robiła, a kiedy chciała zapalić - a wiadomo, że nie jest wolna od tego nałogu - zastępował ją Cezary Grabarczyk. Jak głosi anegdota, pewnego razu, kiedy wyszła "na dymka", Platforma przegrała głosowanie nad ustawą wartą parę milionów złotych. I wprawdzie - jak opowiada poseł Girzyński - odkręciła sprawę w Senacie, ale od tamtej pory Ewa Kopacz podczas głosowań nie daje się zastępować, a co 2-3 godziny urządza przerwy.

Wiele sejmowych historyjek opowiada się w parlamencie o Bogdanie Klichu. W czasach, kiedy był ministrem obrony narodowej, miał ponoć w swoim notesie zapisane telefony do wybranych redaktorów. Dzwonił do nich bladym świtem, zapraszając do gabinetu po ekskluzywnego newsa. News zazwyczaj okazywał się średnio ekskluzywny, bo w ministerstwie czekało na niego jeszcze kilku "wybrańców", z których każdy odebrał podobny telefon.

Książkę można by zaś napisać o imprezach urządzanych w hotelu poselskim, zwłaszcza, kiedy w Sejmie obecni byli politycy Samoobrony. Jak głoszą plotki, bawić lubili się też ludowcy - w każdym razie, w sejmowym hotelu bywały zespoły ludowe, które miały umilać czas naszym parlamentarzystom.