W Sejmie wciąż nie widać dwóch trzecich głosów potrzebnych do ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Prawo i Sprawiedliwość będzie przeciw, jeśli dokument nie zostanie uzupełniony specjalną ustawą, gwarantującą nienaruszalność zapisów. PO zastanawia się, czy w sprawie traktatu nie przeprowadzić referendum. Straszy też przy tej okazji przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi.

Perspektywa rozpisania nowych wyborów wydaje się – przynajmniej na razie - jedynie straszakiem. Wytłumaczenie Polakom, że sprawa Traktatu Lizbońskiego zmusza do kolejnej parlamentarnej elekcji, wydaje się zadaniem ponad siły Platformy.

Referendum jest dużo bardziej realne, choć i ono napotyka na proceduralne przeszkody. Posłowie już raz zdecydowali, że Traktat ma zostać ratyfikowany na drodze parlamentarnej. Obawy przed niską frekwencją i w konsekwencji nie wiążącym wynikiem referendum muszą dawać do myślenia. Dlatego dziś i jutro będą – najprawdopodobniej – trwały gorączkowe konsultacje w sprawie ratyfikacji dokumentu.

Jednak na przełom się nie zanosi. Obie strony mówią o kompromisie, ale tylko na swoich warunkach. PiS chce szukać kompromisu, ale jednocześnie żąda zapisu w ustawie, z drugiej strony jest Platforma, która położyła na stół nienegocjowalną propozycję, która brzmi – uchwała zamiast ustawy. Politycy PO czekają teraz na ruch Prawa i Sprawiedliwości i deklarują, że nie podejmą w tej sprawie już żadnego dialogu.

Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski nie przewiduje jutro ostatecznego głosowania, a dopiero po świętach. Jeśli jednak do niego dojdzie, Platforma Obywatelska zaryzykuje. Jeżeli nie znajdzie się w PiS sześciu posłów, którzy złamią dyscyplinę, ratyfikacja w Sejmie przepadnie. Według prawników można wrócić do referendum i oddać głos Polakom. To z kolei rozwiązanie na wiele miesięcy, ponieważ trzeba przygotować referendum i zadbać o frekwencję.