Na wszystko mam potwierdzenie i na wszystko mam dokumenty - to odpowiedź Pawła Piskorskiego z PO na zarzuty, że sadzi prywatną puszczę, by uzyskać dopłaty z Unii Europejskiej. Napisał o tym dzisiejszy „Dziennik”.

W ubiegłym roku Piskorski kupił razem z żoną 320 hektarów ziemi pozostałej po PGR na Pomorzu Zachodnim. Zapłacił za nią 1,25 mln złotych. „Dziennikowi” nie udało się ustalić, skąd wziął na to fundusze - nie wykazał ich bowiem w swoim oświadczeniu majątkowym złożonym w ubiegłym roku w Sejmie.

W rozmowie z RMF FM tłumaczył, że po momencie, na który było składane oświadczenie, był jeszcze „kredyt bankowy i były inne dochody”. - Transakcje, o których mówimy, były rok czy półtora roku po grudniu 2004, na który jest oświadczenie majątkowe.(…) Pamiętajmy, że istotna część tej ziemi jest nabywana przez moją żonę, w związku z czym to w ogóle nie jest przedmiotem oświadczenia majątkowego - tłumaczy.

Eurodeputowany odsyła do swojego księgowego, ale zaznacza, że i tak nie ma szans na uzyskanie od niego jakichkolwiek szczegółowych informacji. - To jest osoba, która po prostu pracuje dla mnie i tajemnica zawodowa nie pozwala jej mówić o żadnych szczegółach - ucina Piskorski.

- Polityka to jest przede wszystkim etyka, i przed wszystkim służba ludziom, a nie służba sobie - oburza się partyjna koleżanka Piskorskiego, Julia Pitera.

Uważa ona, że są podstawy do usunięcia Pawła Piskorskiego z partii. - Mandat eurodeputowanego ma tu związek z dopłatami z budżetu europejskiego. Rzeczy, które miały miejsce w Warszawie, miały związek z funkcją pełnioną przez niego w mieście. Zadziwiająco charakter jego działalności gospodarczej sąsiaduje z funkcjami, które pełni - argumentuje posłanka.

Sprawą zajmie się w środę zarząd krajowy Platformy Obywatelskiej.