30-letni mieszkaniec Gdańska zmarł z powodu niewykrytego zatoru tętnicy udowej. Lekarze w szpitalu leczyli go na zapalenie oskrzeli, nerwicę, podejrzewano nawet sepsę. Sprawą ewentualnego błędu lekarskiego zajęła się już prokuratura.

Lekarze gdańskiego szpitala nie czują się winni, mimo że mężczyznę badali dwa razy. Trudno mieć żal do tej ekipy, która nie rozpoznała, bo te objawy nie wskazywały na taką poważną sytuację - mówi dyrektor pogotowia. Mężczyznę badał też lekarz rodzinny, który także w porę nie wykrył zagrożenia

Zaczęło się niewinne. 30-latek grał w piłkę; naderwał ścięgno. Na nogę założono mu gips. Po kilkunastu dniach zaczęły się bóle barku, miał kłopoty z oddychaniem. Jak powiedział jeden z lekarzy, z którymi rozmawiał reporter RMF były to klasyczne objawy zatoru.