Dwóch związkowców kontra premier – tak wyglądała szumnie zapowiadana debata, której losy ważyły się przez cały wczorajszy dzień. Działacze ze stoczniowej „Solidarności” i OPZZ nie wzięli w niej udziału. Premier w komfortowych warunkach mógł więc wygłaszać swoje zdanie na temat przyszłości stoczni. Poznaliśmy jednak kilka interesujących szczegółów.

Donald Tusk przyznał, że za inwestycją w stocznie w Gdyni i Szczecinie stoi kapitał arabski, a cała transakcja jest wiązana. W zamian za stocznie Polska ma podpisać kontrakty na skroplony gaz. Co więcej, inwestor ma produkować stacji specjalistyczne. Jak uściślają eksperci, będą to gazowce. To może być sposób na przetrwanie gorszej koniunktury. Katar ma pieniądze, żeby zapłacić za te gazowce - mówi Andrzej Głowacki, prezes firmy DGA. Jak jednak zaznacza, od zamysłu do produkcji droga jest długa. Przystosowanie zakładów może potrwać wiele miesięcy. Nie wiadomo też, ilu osób będzie potrzeba do pracy.

Tusk przyznał, że nawet jeśli stocznia w Gdańsku upadnie, to jej pracownicy mają otrzymać wysokie odprawy – do 40 tysięcy złotych. Warto jednak zaznaczyć, że to na razie tylko deklaracja – nie powstała ustawa, która gwarantowałaby takie rozwiązanie.

Remis ze wskazaniem na premiera

W starciu premiera ze związkowcami, którzy nie pojawili się na debacie, padł remis ze wskazaniem na Tuska – uważa dziennikarz RMF FM Konrad Piasecki. Wydaje się, że w ludzkiej pamięci lepiej zapisze się szef rządu, deklarujący gotowość debatowania, niż pokrzykujący związkowcy, którzy bez silnie wpatrywali się w telewizor.

Oczywiście, z punktu widzenia kreowania Tuska na prawdziwego „twardziela”, ideałem byłoby, aby premier po spokojnej debacie pojechał przed stocznię i stawił czoła rozemocjonowanym związkowcom. Posłuchaj: