Dziś mija pierwsza rocznica katastrofy w kopalni „Halemba”. W Rudzie Śląskiej zginęło wtedy 23 górników. Ponad 1000 metrów pod ziemią demontowali stary sprzęt, gdy nagle wybuchł metan i pył węglowy. Akcja ratunkowa trwała 38 godzin.

21 listopada 2007 r. - zwykły dzień pracy w kopalni

Przed bramą kopalni „Halemba” nie ma już tłumów, nie ma już także stosu płonących zniczy. Jest zwykły, kolejny, mroźny dzień. Górnicy wiedzą, że dzisiaj mija właśnie rok od tych tragicznych wydarzeń, ale nie chcą już wspomnień. Nie jest to miłe wspomnienie. Tu nie bardzo jest wspominać - mówi jeden z nich. Posłuchaj relacji reportera RMF FM Marcina Buczka:

Śledztwo wciąż trwa

Śledztwo w sprawie tej tragedii prowadzi Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. Zarzuty postawiono 18 osobom. Najpoważniejsze usłyszeli - główny inspektor do spraw wentylacji i nadsztygar wentylacji do spraw zwalczania zagrożeń pyłowych. Obaj zostali tymczasowo aresztowani. Grozi im nawet 12 lat więzienia.

Prokuratorzy nie chcą jeszcze deklarować konkretnego terminu, w którym zakończą prace nad aktem oskarżenia. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z ich harmonogramem, to nie jest wykluczone, że nastąpi to jeszcze w tym roku. Jednak nie ma pewności, czy nie będzie kolejnych zatrzymań, a to znów wydłuży postępowanie. Poza tym, śledczy chcą się dobrze przygotować przed sprawą w sądzie.

Śledczy cały czas współpracują z Wyższym Urzędem Górniczym i Najwyższą Izbą Kontroli. Ich wnioski pokontrolne w kopalni „Halemba”, które wykazały ogrom zaniedbań, jeszcze bardziej wzmocniły prokuratorskie dowody.

Ponad 30 osób naruszyło przepisy i zasady bezpieczeństwa

Wyższy Urząd Górniczy ustalił, że ponad 30 osób naruszyło w „Halembie” przepisy i zasady bezpieczeństwa. Większość z nich stanowiły osoby z kierownictwa i dozoru kopalni, a także z zewnętrznej firmy MARD.

Winnych zaniedbań w kopalni spotkały różne kary. Część osób pozbawiono pełnionych funkcji, kolejne przeniesiono na inne stanowiska, a część ukarano finansowo. Te osoby wciąż jednak pracują w kopalni, poza głównym dyrektorem, który odszedł na emeryturę.

Zdaniem jednego z kopalnianych związkowców dyrektor również odpowiada za to, co się stało. Pierwszym, który podejmuje decyzję o wykonaniu danych prac w danych warunkach, jest dyrektor kopalni - stwierdził. Prokuratura nie postawiła na razie żadnych zarzutów dyrektorowi. Jednak śledztwo wciąż trwa, a lista podejrzanych nie została jeszcze zamknięta.

Szef firmy MARD: Nie mam sobie nic do zarzucenia

Większość pracowników firmy MARD zmieniła miejsce pracy. Według właściciela firmy ze 150 pracowników zostało tylko około 20. Marian D. nie chciał jednak oficjalnie o tym opowiadać. Nie chcę rozmawiać. Nie mam nic do powiedzenia. Jestem położony na łopatkach – finansowo leżę - powiedział.

Jak dowiedziała się reporterka RMF FM Aneta Goduńska, tylko w sierpniu br. po postawieniu zarzutów Marianowi D., związanych m.in. ze sfałszowaniem dokumentów potrzebnych do jednego z przetargów, z pracy odeszło 40 górników. Firma Mard zrezygnowała z większości robót, bo nie ma kto pracować. Jej szef nie ma sobie nic do zarzucenia. Twierdzi, że jego ludzie, którzy zginęli w kopalni, byli dobrze przeszkolonymi fachowcami, a to kopalnia nie zadbała o ich bezpieczeństwo.