To słynna "Gęsiarka" z Kancelarii Prezydenta - potwierdza Marek Lengiewicz, współwłaściciel Domu Aukcyjnego "Rempex". Obraz Romana Kochanowskiego trafił do niego kilka miesięcy temu. Prawdopodobnie sprzedający nie wiedział, że obraz pochodzi z kradzieży. Jest bliski formatu A3, więc łatwo go wynieść. Stołeczna prokuratura wszczęła śledztwo ws. kradzieży obrazu i trzech innych przedmiotów. Ze współwłaścicielem Domu Aukcyjnego, jednym z braci Lengiewiczów, rozmawiał reporter RMF FM Romuald Kłosowski.

To słynna "Gęsiarka" z Kancelarii Prezydenta - potwierdza Marek Lengiewicz, współwłaściciel Domu Aukcyjnego "Rempex". Obraz Romana Kochanowskiego trafił do niego kilka miesięcy temu. Prawdopodobnie sprzedający nie wiedział, że obraz pochodzi z kradzieży. Jest bliski formatu A3, więc łatwo go wynieść. Stołeczna prokuratura wszczęła śledztwo ws. kradzieży obrazu i trzech innych przedmiotów. Ze współwłaścicielem Domu Aukcyjnego, jednym z braci Lengiewiczów, rozmawiał reporter RMF FM Romuald Kłosowski.
Pałac Prezydencki przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie / Jerzy Ochoński /PAP

Romuald Kłosowski RMF FM: Jak to się stało, że "Gęsiarka" do Was trafiła?

Marek Lengiewicz: Po prostu, została wstawiona w kwietniu, na majową aukcję. I wtedy ją sprzedaliśmy. Zwrot akcji nastąpił, gdy zobaczyłem w prasie zdjęcie skradzionego obrazu z Kancelarii Prezydenta. Było kilka wersji, ale jedna z nich przedstawiała sprzedany u nas obraz. Porozumiałem się z nowym właścicielem, który to kupił. Chciałem wziąć obraz w depozyt, ale on powiedział, że już tego nie chce, bo też uważa, że to skradzione dzieło. Zwróciliśmy mu pieniądze i "Gęsiarka" znów jest u nas.

Ale już nie wystawiliście jej na sprzedaż?

Nie, bo już wiemy, że to "Gęsiarka" z Pałacu Prezydenckiego.

Skąd ta pewność? Przecież był cały cykl "Gęsiarek"?

Ale są różne. To nie jest jak z końmi Kossaka. Kochanowski malował różne gęsiarki: stojące, siedzące, leżące, obrazy w pionie, poziomie...

Wystawiliście ją za 12 tysięcy złotych, a obraz sprzedano za 10 tysięcy złotych.

Tak, bo u nas jest taki system licytacyjny, że jeśli nie ma chętnych na poziomie wywoławczym, to jeszcze trzykrotnie schodzimy w dół. Dochodzi tylko 15 procent opłaty organizacyjnej.

Ale przecież wie pan, kto przyniósł na aukcję tę "Gęsiarkę".

Oczywiście, że wiem.

Co z tą osobą? Pewnie odruchowo zadzwonił pan i powiedział, że coś jest nie tak?

Nie zadzwoniłem. Takie sytuacje zdarzają się. I to już jest domena niestety - choć bardziej "stety" - wymiaru sprawiedliwości. My mamy dane każdego, kto wstawia obraz do domu aukcyjnego. Ale w ciągu 25 lat działalności Domu Aukcyjnego - nie zdarzyło się, żeby przyszedł do nas bezpośrednio jakiś złodziej. Ale często wychwytujemy kradzione rzeczy. Są one publikowane w internecie, w drukowanych katalogach, informujemy wszystkie ministerstwa czy instytucje, które się tym zajmują, a złodzieje nie są głupi.

Ten obraz był wystawiony jako: "Gęsiarka" Romana Kochanowskiego?

Oczywiście!

Kancelaria Prezydenta jeszcze przed kradzieżą wyceniała ten obraz na bodaj dwa i pół tysiąca złotych.

Zapewne nie wyceniła, tylko jakąkolwiek kwotę wpisano w ewidencji. Na pewno nikt tego nie wyceniał. Parę lat temu "Gęsiarka" byłaby pewnie trochę droższa, około 15 tysięcy złotych. A w tej chwili jej wartość waha się między 8 a 13 tysięcy złotych.

Przez takie historie wartość obrazu może wzrosnąć?

Generalnie nie. Na przykład nasz "chwilowy właściciel" nie chce już tego obrazu, bo mu się źle kojarzy.

Zwróciliście mu pieniądze, czyli tak naprawdę straciliście.

Sądzę, że odzyskam te pieniądze od tego, który obraz do nas wstawił.

A wstawiający to ktoś "podejrzany" czy kolekcjoner, do którego obraz trafił jakimś przypadkiem?

Sądzę, że przez przypadek. Ten handlarz z niczym mi się nie kojarzy. Oglądamy miesięcznie około tysiąca obiektów, przyjmujemy 500. "Gęsiarka" to nie był żaden wyjątkowy obiekt. To średnia oferta aukcyjna. Ta osoba, która wstawiła do nas obraz na pewno nie jest świadomym złodziejem. To prawie zawsze zaczyna się od jakiegoś zakupu na pchlim targu, jarmarku czy w jakiejś galeryjce...

...czyli ktoś okazyjnie mógł kupić jakiś obraz za kilkaset złotych i chciał go sprzedać za kilka tysięcy?

Możliwe, tak często bywa. Miałem kiedyś taką sytuację, że komplet mebli z Zaborowa, które kiedyś było ośrodkiem dziennikarskim, zginął z piątku na sobotę. U nas był wystawiony w poniedziałkowe południe. I jak się okazało - od trzeciego, kolejnego właściciela.

Ta historia z "Gęsiarką" może wzmóc nielegalny obrót dziełami sztuki?

Ale "Gęsiarka" wciąż jest legalna. Nikt nie wiedział, że pochodzi z kradzieży, bo nie figurowała w żadnym rejestrze skradzionych obrazów. Nie można mieć do nikogo pretensji, kto uczestniczył w handlu. Do nas też nie zgłosił się nikt na przykład z Kancelarii Prezydenta. Mam wrażenie, że chodzi o to, by bardziej gonić królika, niż go złapać. Jeśli przyszedłby do nas ktoś od prezydenta, przekazalibyśmy obraz w depozyt i niech prokuratura wyjaśnia. My nie jesteśmy przywiązani do tego dzieła. "Gęsiarka" powinna być tam, gdzie była.

Teraz niemal każdy wie o tym obrazie. Co więcej, wie jak wygląda!

To w rzeczywistości niewielki obraz. Kochanowski zawsze malował w małym formacie. Największy, jaki sobie przypominam, przynajmniej z handlu w Polsce to był rzędu 60 centymetrów. A ten ma jakieś 20 na 25 centymetrów.