Na dwa tygodnie przed zamachem terrorystycznym na Bali rząd indonezyjski dostał informację o możliwych atakach, w tym przeciwko zagranicznym turystom - twierdzą amerykańscy dyplomaci i służby wywiadowcze. Ostatnie tego typu ostrzeżenie przekazano na dzień przed wybuchem na Bali.

W swojej nocie Departament Stanu USA wskazywał, że terroryści mogą zaatakować tzw. nieoficjalne cele, czyli kluby, szkoły, świątynie. Jako miejsce potencjalnego ataku wynieniono także Bali.

W tym czasie Amerykanie przekonywali też indonezyjskie władze, by ukróciły działalność radykalnego ugrupowania Dżimah Islamija, mającego związki z al-Qaedą, Osamy bin Ladena. Ambasador USA w Indonezji Ralph Boyce miał wówczas dać prezydent Megawati Sukarnoputri czas do 24 października na podjęcie konkretnych kroków.

Indonezyjczycy bardzo sceptycznie odnosili się do sugestii, że al-Qaeda może działać na terenie ich kraju. Podobnie oceniali możliwość ataku ze strony rodzimych orgnizacji terrorystycznych. Dopiero po tragedii na Bali minister obrony Indonezji przyznał, że siatka bin Ladena działa na wyspach archipelagu.

Przypomnijmy: prawie 200 osób zginęło w dwóch równoczesnych zamachach na należącej do Indonezji wyspie Bali. Jeden wybuch nastąpił w pobliżu amerykańskiego konsulatu w Denpasarze, stolicy wyspy, drugi w nocnym klubie w nadmorskim kurorcie Kuta Beach.

09:00