Liczenie głosów oddanych w niedzielnych wyborach samorządowych nadal trwa. Wciąż oficjalnie nie wiadomo, jaki jest ich wynik. Pierwsze wstępne dane są pełne niespodzianek: z jednej strony zaskakujących, spektakularnych porażek, ale i równie zaskakujących zwycięstw. Choć będzie to trudne, spróbujmy odpowiedzieć, kto na kogo głosował i czymś się kierował przy wyborze.

Do urn poszło od 39-49 proc. uprawnionych. To nie oszałamiający wynik, a przecież podwyższenia frekwencji chcieli orędownicy wyborów bezpośrednich, którzy w długiej batalii walczyli o zmianę ordynacji wyborczej.

Według socjologa Andrzeja Rycharda ci, którzy do wyborów poszli, poszli świadomi swej decyzji, kierowali się chyba cechami, przymiotami osobistymi, profesjonalizmem osób, ich doświadczeniem, rzetelnością w większym stopniu niż pochodzeniem partyjnym. I właśnie jego zdaniem skłania do ostrożnego optymizmu.

Mieli więc rację ci, którzy postulowali, żeby bezpośrednio wybierać lokalnych włodarzy i oceniać ich indywidualne cechy, a nie polityczne zaplecze.

Na decyzje wyborów wpłynęły też z pewnością ostatnie wydarzenia w Sejmie. Poselskie ekscesy mogły obudzić elektorat radykałów. Ci, na których polskiej demokracji powinno najbardziej zależeć, chyba jeszcze słabo poczuli się zmobilizowani. A to mogło jeszcze bardziej obudzić zwolenników radykałów.

Ale – jak mówi Andrzej Rychard - wyniki wyborów bardziej niż o radykalizacji nastrojów społecznych albo o apatii mówią dojrzewaniu opinii publicznej. W większości regionów bowiem dominowała postawa: nadszedł czas na zmianę warty.

Foto: Archiwum RMF

12:40