"Jesteśmy zdeterminowani wygrać wojnę, wypowiedzaną Ameryce przez ataki terrorystyczne" - powiedział prezydent George W. Bush w rozmowie telefonicznej z burmistrzem Nowego Jorku, Rudolfem Giulianim. "Nie chcemy odpowiedzialności zbiorowej" - odpowiadają kraje arabskie, w swojej reakcji wobec wydarzeń ostatnich kilku dni. Państwa Bliskiego Wschodu apelują do Stanów Zjednoczonych, aby nie rozpoczynały antyarabskiej krucjaty.

W wielu krajach arabskich - wymieńmy tu choćby Autonomię Palestyńską czy Irak - po uderzeniach samolotów w cele w USA wybuchła prawdziwa euforia. Ludzie wyszli na ulice, śpiewając antyamerykańskie pieśni i wiwatując na cześć terrorystów. Jednak z wyjątkiem Iraku, rządy zachowywały się bardzo powściągliwie. Część zdobyła się na słowa współczucia pod adresem USA, a część przynajmniej dyskretnie milczała. "Jeżeli Amerykanie będą mieli niezbite dowody, wszyscy poprzemy ich akcję militarną, bo nikt z nas, niezależnie od światopoglądu, nie może akceptować tego, co wydarzyło się we wtorek" - oświadczył premier Libanu Rafiq Hariri. Hariri jest od dawna w dobrych stosunkach z Waszyngtonem. Okazuje się jednak, że i ci, którzy z Ameryką raczej się nie lubią, wypowiadają się podobnie. "My, Arabowie i muzułmanie, nie jesteśmy terrorystami" - napisał dziś na pierwszej stronie główny syryjski dziennik Ath-Tawra. Najbardziej spektakularnej demonstracji współczucia dokonał przywódca Autonomii Jaser Arafat. Wszyscy widzieliśmy, jak przed kamerami telewizyjnymi oddawał krew dla poszkodowanych w zamachu.

Te wszystkie gesty świadczyć mogą o tym, że Arabowie po prostu się przestraszyli. Każdy trzeźwo myślący polityk zdaje sobie sprawę, że zamachy w Nowym Jorku i Waszyngtonie to nie to samo, co bomby pod amerykańskimi ambasadami w Tanzanii i Kenii czy nawet Oklahoma City. Ameryka mogła wpaść w furię, a gniew mocarstwa mógł się obrócić przeciwko całemu regionowi. Nikt nie chciał drażnić giganta buńczucznymi wypowiedziami w tak dramatycznej chwili.

Teraz, dwa dni po ataku, jasne jest już, że Amerykanie raczej powstrzymają się od ślepego odwetu. Przywódcy państw Bliskiego Wschodu odetchnęli z ulgą, słysząc powściągliwe wypowiedzi prezydenta Georga W. Busha, zapewniającego, że kara dotknie tylko mocodawców zamachu i nikogo więcej.

Nie będzie więc krucjaty militarnej. Arabowie boją się jednak czegoś jeszcze gorszego – krucjaty społecznej. Już kilka godzin po zamachu rozpoczęły się pogróżki pod adresem Arabów mieszkających w USA, strony internetowe muzułmańskich organizacji zalane zostały pogróżkami, gdzieniegdzie doszło nawet do aktów agresji. Dziś otrzymaliśmy informację o tym, że ktoś obrzucił koktajlami Mołotowa meczet w Teksasie. Ludzi, którzy stracili bliskich w ruinach World Trade Center czy Pentagonu, może nie obchodzić, czy za zamachami stał Afganistan, Pakistan, Autonomia czy inne państwo regionu. Dla nich winni są Arabowie.

Tak więc jedno jest pewne - 11 września 2001 to na pewno wieli krok wstecz na pojednania i dialogu między cywilizacją zachodnią a światem arabskim.

19:20