Wojsko wstrzymało loty śmigłowcami Mi-8, takimi jak ten, który rozbił się wczoraj pod Piasecznem koło Warszawy. W wypadku ranny został premier i 13 innych osób. Ich życiu nic nie zagraża. Wszyscy są mocno potłuczeni, ale tylko jedna osoba była operowana.

Śmigłowiec wystartował z Wrocławia ok. 17.00 i przez półtorej godziny wszystko było w porządku. Helikopter leciał na wysokości ok. 2000 metrów. Kłopoty zaczęły się pod koniec lotu.

Około godz. 18.30, podczas podchodzenia do lądowania na wysokości ok. 600 metrów załoga usłyszała huk, następnie jeden z silników wyłączył się - mówi rzecznik szefa Sztabu Generalnego. Płk Zdzisław Gnatowski dodaje, że w tym momencie pilot próbował podnieść maszynę. Nie udało się: Po chwili nastąpił kolejny huk i wyłączenie się drugiego silnika - dodał rzecznik.

Pilotowi nie udało się dolecieć do najbliższej wolnej przestrzeni, dlatego helikopter rozbił się w lesie. Nie wiadomo, dlaczego zawiodły oba silniki maszyny. Przyczyny katastrofy badają dwie komisje: wojskowa i cywilna.

Według Gnatowskiego, wyjaśnienie przyczyn wypadku potrwa 2-3 tygodnie. Na razie wstępnie przesłuchano załogę rządowej maszyny. Gnatowski dodał, że piloci śmigłowca zachowali się w pełni profesjonalnie.

Na wyposażeniu Pułku Lotnictwa Specjalnego, który dysponuje samolotami i helikopterami wożącymi VIP-ów, pozostaje pięć śmigłowców Mi-8. Ich loty zostały wstrzymane do czasu wyjaśnienia okoliczności czwartkowego wypadku. Daleki od potępiania śmigłowca Mi-8 jest ekspert do spraw wojskowości dr Tomasz Szulc z Politechniki Wrocławskiej:

15:15