Zmiany są konieczne. Nie może być mowy o poklepywaniu się po plecach - mówi prezes PKOl Piotr Nurowski. To reakcja na raport dziennikarzy RMF FM, w którym rozliczają działalność związków sportowych. Nurowski zaznacza, że jeżeli samo środowisko tego nie uporządkuje, potrzebna będzie ingerencja z zewnątrz.

Te sygnały, które dochodzą z niektórych związków, są bardzo niepokojące – przyznaje w rozmowie z reporterem RMF FM Piotr Nurowski. Według niego zmiana powinna nastąpić przede wszystkim w Polskim Związku Szermierczym. Problem w tym, że na to się nie zapowiada – dodaje. Bo pół biedy, jeżeli mówi to Sylwia Gruchała, która była przegraną. Natomiast jeżeli mówią krytycznie o związku, atmosferze, o mechanizmach srebrni szpadziści, to jest coś na rzeczy.

Ja nie mogę tworzyć filozofii takiego wzajemnego poklepywania się po plecach; ja cię utrzymam, ty mnie wybierzesz. Jestem przeciwnikiem takiej teorii - zaznacza. Nurowski podkreśla, że działacze powinni zacząć sami od siebie. Jeśli ktoś się zasiedział, jeżeli jest bezkrytyczny, powinien odejść. Ja mogę tylko apelować, perswadować, instrumenty ma minister sportu, a on zapowiedział, że może zakręcić kurek z pieniędzmi.

Miliony utopione w związkach

Od 2006 roku Ministerstwo Sportu przekazało polskim związkom sportowym w sumie aż pół miliarda złotych. Tylko połowa z tych pieniędzy poszła na przygotowania dla naszych sportowców do olimpiady w Pekinie. Gdzie podziała się reszta?

W Polsce jest 65 związków sportowych i kilkaset okręgowych związków sportowych. Utrzymują się głównie z dotacji budżetowych (chociaż niektóre z nich mają własne umowy sponsorskie). Każdy z nich ma co najmniej 10 etatowych działaczy, z których większość pracuje od wielu lat. W latach 2006-2008 dostały od Ministerstwa Sportu blisko pół miliarda złotych dotacji.

Tyle mniej więcej wynosi cały budżet Łodzi na 2008 r, kosztuje roczne finansowanie partii politycznych, tyle kosztuje utrzymanie przez rok ponad 18 tysięcy nauczycieli albo przez pięć miesięcy utrzymanie całego ratownictwa medycznego w kraju, albo blisko dwuletni budżet Akademickiego Centrum Klinicznego w Gdańsku (budżet to 300 mln złotych. Akademickie Centrum Kliniczne w Gdańsku to gigant: dwa szpitale mogące pomieścić ok. 1,2 tys. pacjentów i przychodnia, personel liczy ponad 3,4 tys. osób, czyli na jedno łóżko przypada trzech medyków; dla porównania, podobna klinika we Wrocławiu ma niespełna 1900 etatów).

Te blisko pół miliarda złotych poszło tylko na tzw. sport kwalifikowany, czyli na kadrę narodową. Z tego na przygotowania do igrzysk w Pekinie wydano przez cztery lata 274 mln zł (ponad 186,5 mln zł od 2005 do 2008). To prawie tyle samo, ile poszło na przygotowania do Sydney (172 mln) i Aten (102 mln). Jeden złoty medal w Pekinie kosztował budżet 62 mln zł, a przeciętnie zdobycie medalu w którymś z trzech kolorów kosztowało blisko 19 mln zł (obliczenia na podstawie danych min. Sportu).

Do Pekinu pojechała delegacja: ok. 450 osób, z czego tylko 261 sportowców. Każda osoba wysłana tam przez PKOl kosztowała ok. 17 tys. złotych. Za dwa lata odbędą się igrzyska zimowe w Vancouver - na poprzednich zdobyliśmy tylko dwa medale. A w latach 2006-2008 działalność związków różnych dyscyplin sportowych kosztowała budżet co najmniej 470 mln zł. Z tego na związki zimowych dyscyplin olimpijskich wyłożono 46,5 mln zł.

PZLA = długi i kontrole urzędu skarbowego

W ciągu dwóch ostatnich lat Polski Związek Lekkiej Atletyki dostał z budżetu państwa 40 milionów złotych. Za taką sumę można kupić szkolne wyprawki dla 400 tysięcy dzieci. Tylko w tym roku związek Ireny Szewińskiej otrzymał 15 milionów złotych. Dorobek związku, mimo tej rzeki pieniędzy, to zaledwie 11 seniorskich medali na imprezach rangi mistrzowskiej i tylko dwa krążki przywiezione z Pekinu.

Zamiast zdobyczy sportowych PZLA może pochwalić się wielką dziurą w budżecie i kontrolami skarbówki. Tak właśnie rządzą działacze, a nie sprawdzeni menedżerowie. Tacy jak Tomasz Lipiec, który zanim trafił za kraty, w PZLA odpowiadał właśnie za finanse. Jeszcze w 2004 roku związek miał nadwyżkę budżetową z umów sponsorskich – 600 tysięcy złotych. Rok później w kasie brakowało już 150 tysięcy, a po kolejnym roku pół miliona. Do tego okazało się, że związek Ireny Szewińskiej chętnie brał pieniądze od sponsorów, ale nie płacił od tych umów podatków. Dlatego dług sięgnął dwóch milionów. Nikt nie reagował. Ani zarząd, ani związkowa komisja rewizyjna. Szewińska nie poczuwa się do odpowiedzialności za finanse związku: Ta sytuacja nas zastała, bo byliśmy wprowadzani w błąd. Do związku wciąż dzwonią wierzyciele i domagają się zapłaty za zgrupowania, wynajęte obiekty czy odżywki dla sportowców.

Mimo długów PZLA świetnie mają się działacze. Irena Szewińska właśnie przeszła na etat. Pobiera 15 tysięcy złotych pensji. Związek ma gigantyczny 23-osobowy zarząd i 14 wewnętrznych komisji. Bo mamy rozbudowany aparat w terenie – mówi Szewińska. Potrzebni są działacze, którzy biorą udział w posiedzeniu zarządu z terenu, którzy wiedzą, co się dzieje. Nie uważam, żeby to było za dużo osób w zarządzie. Tym bardziej, że zarząd zbiera się co najmniej cztery razy w roku. To faktycznie dużo pracy. Jak ciężkiej pokazał Jerzy Sudoł, wiceprezes do spraw szkoleniowych, który zasnął na trawniku w Pekinie.

Walka, donosy i finansowe afery, czyli karate po polsku

Kontrola przeprowadzona w Polskim Związku Karate potwierdziła część zarzutów. Chodzi głównie o swobodne dysponowanie pieniędzmi. Prezesowi zdarzało się nie przedstawiać wymaganych sprawozdań finansowych, a część z przekazywanych dotacji lub opłat za egzaminy zamiast na konto związku trafiało na inne.

Prezes i jego zastępca mianowali się także szefami komisji w związku, nadzorowali więc sami siebie, czym złamali regulamin. Ponadto niesłusznie pobierali za to wynagrodzenie. Ponieważ prezes niepodzielnie szefuje związkowi od 25 lat, powstały kolejne związki karate, których szefowie atakują prezesa weterana. Na swojej stronie piszą więc, że Wacław Antoniak to kłamca, który ukrywa wyniki kontroli finansowych, fałszuje informacje, dezintegruje środowisko karate. Pojawiły się też oskarżenia o esbecką przeszłość. W odpowiedzi Wiesław Grochowina, sekretarz Polskiego Związku Karate, nie ukrywa, że związki tak naprawdę walczą o pieniądze: Mamy finanse porównywalne z tamtym, który ma 10-krotnie mniejszą liczbę klubów, a większe dotacje. Działacze związków karate od kilkudziesięciu lat walczą nie o sportowców, ale o własne stołki.

PZPS - czyli jednak się da

Polski Związek Piłki Siatkowej to z kolei przykład na to, jak wiele zależy od tego, czy związkiem kieruje profesjonalista, czy człowiek z układu „leśnych dziadków” zapatrzonych w sukcesy sprzed lat. PZPS stał kilka lat temu na krawędzi bankructwa; przywłaszczenie mienia, sfałszowany audyt i nierozliczone miliony dotacji z budżetu państwa.

Poprzedni prezes Janusz Biesiada zostawił wielomilionowe długi, teraz nie ma po nich śladu. Nowy prezes Mirosław Przedpelski, biznesmen, człowiek od reklamy, chwali się, że to co dostaje dziś od państwa, to tylko jedna czwarta budżetu jego związku. Metoda? Dobór kadry menedżerskiej, a nie obstawianie się znajomymi. Mam młodych ludzi, którzy chcą działać, i to jest podstawa. U mnie w związku naprawdę rządzi i zajmuje się pracą dziewięć kobiet przed trzydziestką - mówi prezes naszemu reporterowi.

W większości związków średnia wieku działacza jest emerytalna. Nie ma specjalistów od marketingu, nikt nie dba o promocję danej dyscypliny. Dlatego w innych związkach, sportowcy patrzą na PZPS z zazdrością.

Sportowcy zaczynają mówić

Związki sportowe są dla działaczy, a nie dla sportowców - to gorzka opinia samych zawodników. Mówią o tym nawet medaliści z Pekinu. Przyznają, że teraz mogą otworzyć usta - zasznurowane przed igrzyskami.

Za dobry przykład służy przypadek Anety Koniecznej, kajakarki, srebrnej medalistki z Pekinu. Zawodniczka przygotowywała się do igrzysk za swoje własne pieniądze. Po ciąży prosiła o indywidualny tok treningowy, jednak związek nie chciał zapewnić jej nawet sprzętu. Dobrze, że miała swój kajak, który zdobyła kiedyś na zawodach. Kajak kadrowy (…) mi się nie należał - mówi Konieczna:

„Srebrny” sztangista Szymon Kołecki opowiadał, że w jego związku nie ma nikogo, kto śledzi rozwój dyscypliny, kto zna się na nowych metodach treningowych. Moje przygotowanie do igrzysk w Sydney nie różniły się niczym od przygotowań do Pekinu - mówi zawodnik:

Kołecki dodaje, że w związku wszystko trzeba wydzierać, młodzi sztangiści rezygnują ze sportu, bo nie mają z czego żyć, choć działacze dostają olbrzymie pieniądze. I Konieczna i Kołecki, zapytani od czego zacząć reformy, odpowiadają zgodnie – podziękować starym działaczom.

Działacz - relikt PRL trzyma się mocno

Kontrolą wydatków związków i działaczy, często mianowanych jeszcze w PRL-u, powinien zajmować się minister sportu. W praktyce nad działalnością związków, które mają własne statuty, a w głosowaniach wybierają swoich prezesów, resort nie ma żadnej kontroli. Robią to przy pomocy oddanych za etaty działaczy oraz zarządów liczących często po kilkadziesiąt osób, a związek traktują jak prywatny folwark.

Polskie Związki Sportowe to najlepiej zachowany relikt PRL-u. Wieloma z nich od ponad 20 lat rządzą ci sami ludzie. Irena Szewińska np. stoi na czele Polskiego Związku Lekkiej Atletyki od 11 lat. Od 16 lat związkiem szermierczym kieruje Adam Lisewski, a Wacław Antoniak jest szefem Polskiego Związku Karate od ćwierć wieku.

Większość działaczy biernie czeka na wielomilionowe dotacje z budżetu, które i tak potrafią wydać w niewłaściwy sposób, a sportowcy często trenują za własne pieniądze. Zamiast o znajdowaniu sponsorów dla klubów, częściej słyszymy o aferach finansowych, skandalach alkoholowo-obyczajowych i esbeckiej przeszłości.

Irena Szewińska, choć to utytułowana sportsmenka i zdobywczyni medali, była także członkiem Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego powołanego dla popierania jedynie słusznej partii i wprowadzenia stanu wojennego. Od 11 lat rządzi w lekkoatletycznym związku, obecnie kieruje 21-osobowym zarządem. Od czego zależy, czy Szewińska wystartuje na czwartą kadencję? Od sytuacji, jaka będzie dalej. Zobaczę, na ten temat się nie wypowiadam - mówi pani prezes.

Prawdziwy obraz działalności związku kreśli za to Marek Plawgo, sprinter i płotkarz: Jesteśmy sprowadzani do roli tylko wykonawców założeń tzw. działaczy. Często jest tak, że dopiero na końcu jesteśmy informowani, nie pytani o to, co właściwie jest potrzebne i jak to powinno działać. Decyzje trenerów są często marginalizowane - dodaje:

Najwyższy czas, by te miejsca opuścili. Polskim związkom sportowym należy się solidne trzęsienie ziemi. Minister sportu Mirosław Drzewiecki zapowiada ukrócenie związkowej samowoli. Przygotowuje nowy projekt ustawy - na razie dość tajemniczy. Wiadomo tylko, że chce zastąpić związki sportowe spółkami działającymi na zasadach komercyjnych. Tak czy inaczej efekty zmian będą za lata całe. Jeśli będą.