Rząd ma dziś przyjąć projekt kryzysowego budżetu na przyszły rok. Już wiadomo, że będzie się znacznie różnił od tego, co premier obiecywał przed wyborami. W budżecie zostanie zapisany mniejszy wzrost gospodarczy, co oznacza mniejsze wpływy i cięcie wydatków. Deficyt ma nie przekroczyć 35 mld złotych.

Dwie najpoważniejsze różnice pomiędzy przedwyborczymi obietnicami, a tym, co dziś znajdzie się na stole, to wskaźniki gospodarcze. Nie będzie czteroprocentowego wzrostu PKB. Zamiast tego rząd "prawie na pewno" - jak mówił premier - wybierze wzrost na poziomie 2,5 procent.

Różnica wydaje się niewielka, ale będzie miała kolosalny wpływ na sytuacje gospodarczą i społeczną. Przełoży się między innymi na rynek pracy. Takie osłabienie gospodarcze oznacza, że bezrobocie nie spadnie do końca roku do poziomu 10,9 procent - jak obiecywał rząd, ale wzrośnie - i to znacznie do 12,3 procent.

Niższy wzrost oznacza także, że w budżecie zabraknie 9 miliardów złotych. Rząd będzie musiał to załatać wyższymi podatkami - składką rentową i znacznie śmielszym wyciąganiem pieniędzy z państwowych spółek.

Co do pozostałych wskaźników, to deficyt budżetu państwa w przyszłym roku na pewno nie będzie większy niż 35 mld złotych - tak zapowiedział minister finansów Jacek Rostowski.

Budżet zostanie skonstruowany przy założeniu inflacji średniorocznej w wysokości 2,8 procent.