"Możemy porozmawiać o czymś innym?" – tak na kolejne pytanie o aferę Rywina odpowiada w "Post Scriptum" Lech Nikolski. W kolejnej odsłonie programu Marcin Zaborski rozmawia z byłym posłem Sojuszu Lewicy Demokratycznej, szefem gabinetu premiera Leszka Millera i ministrem ds. referendum europejskiego. Sejm po pracach komisji śledczej uznał go za członka "grupy trzymającej władzę", która miała pociągać za sznurki w polityce polskiej na początku XXI wieku. Jak mówi, "okazało się, że te wszystkie zarzuty to o kant czegoś potłuc". "Mnie próbowano oblepić brudem. Ja się sam z tego nie oczyszczę. To nie jest brud, który ja tam kładę" – tłumaczy gość RMF FM. Nikolskiego pytamy też o sprawy lewicy, przebieg referendum akcesyjnego Polski do Unii Europejskiej i o to, jak w jego ocenie pracują obecni politycy.

"Tęskni pan za polityką?" - pyta na początku rozmowy Marcin Zaborski. Nie. Jak za czymś tęsknię, to za żoną, kiedy jestem poza domem. I za kotem. Władza to jest przede wszystkim duża odpowiedzialność, to jest mnóstwo pracy - ja już miałem tego dość. Dwadzieścia lat z mniejszym czy większym dostępem do władzy, to naprawdę wystarczy - odpowiada Nikolski. I dodaje, że z życia publicznego "wycofał się sam". To ja podjąłem tę decyzję - mówi.

Afera Rywina: Możemy porozmawiać o czymś innym...?

Niewątpliwie jedną z przyczyn odejścia Nikolskiego z polityki była afera Rywina, która pogrążyła rządzącą w latach 2001-2005 koalicję SLD-UP. Nikolski po latach twierdzi, że dla niego "sprawa jest zamknięta". Działania rządzących badała pierwsza w historii III RP komisja śledcza. Karierę polityczną rozpoczął wtedy dzisiejszy minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Przygotowany przez niego raport z prac komisji przyjął Sejm. Wskazywał na Nikolskiego jako członka "grupy trzymającej władzę", do której mieli należeć też Robert Kwiatkowski, Aleksandra Jakubowska, Włodzimierz Czarzasty i Leszek Miller.

Nikolski wielokrotnie podkreśla, że "wziął raport Ziobry i zaniósł do prokuratury". Sam zgłosiłem wtedy samooskarżenie - "proszę bardzo, jeśli jestem winny, to proszę mnie wsadzić". Prokuratura umorzyła to postępowanie - dowodzi braku swojego zaangażowania w sprawę. Dopytywany przez Marcina Zaborskiego o szczegóły, traci cierpliwość. Niech pan przestanie z tym raportem! Mamy jeszcze jakiś inny temat? Bo w tej sprawie nic więcej nie powiem - mówi. Czy ma poczucie, że był jednym z tych, którzy pogrążyli lewicę? Nie. Dlaczego? Czym miałem zaszkodzić? Fałszywymi oskarżeniami wobec mnie? - odpowiada. Możemy porozmawiać o czymś innym? - kończy wątek Nikolski.

Błędy lewicy, błędy polityka

To może dziwnie brzmieć, ale władza zawsze będzie trochę arogancka. I ze swojej winy, i nie ze swojej winy. Tak jest często widziana przez ludzi - mówi Nikolski o jednej z przyczyn odsunięcia od władzy SLD w 2005 roku. Ja starałem się być blisko ludzi, raz wychodziło lepiej, raz gorzej. Ludzie wtedy chcieli zmiany. Myśli pan, że ludzie poparli teraz PiS, bo w Polsce była ruina? Nie. Chcieli zmiany, po prostu - dodaje. Jak ocenia "ludzie uznali, że w 2005 roku SLD spełnił swoją rolę".

Pytany o swoje błędy, po chwili zawahania odpowiada: Nadmierna aktywność w polityce. Takie spalanie się, wypalanie się. Można było parę rzeczy robić ostrożniej, spokojniej. Nie angażować się personalnie, osobiście. Może to, że sobie nie wybrałem takich spraw, którymi do końca bym się zajmował. Może szereg spraw, których nie udało się doprowadzić do końca. Na pewno było tego sporo - wymienia.

Nikolski mówi też o chwilach, gdy potrzebny był wielki wysiłek. To był 1996 rok. Kończyliśmy konsultacje reformy systemu ubezpieczeń społecznych. Zostałem z plikiem dokumentów. Nie było gotowego dokumentu na posiedzenie rządu. (...) Wziąłem te papiery i pamiętam jak dziś, w niedzielę wieczorem przyjechałem do kancelarii, siadłem do komputera. Wyszedłem o szóstej rano zostawiając gotowy raport. Ileś razy się nad ranem się wstawało, kończyliśmy. (...) Trochę intensywnie - opowiada.

Referendum akcesyjne? Przewidziałem wynik co do miejsca po przecinku

Intensywnym okresem dla rządu SLD-UP były miesiące przed referendum akcesyjnym w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Miałem świadomość, że będę pierwszym winnym, jeśli je przegramy ­- mówi Nikolski, ówczesny minister ds. głosowania. Trudnością było nie tylko przekonanie rodaków co do słuszności tej idei, co zachęcenie ich do pójścia do urn. By decyzja była wiążąca, frekwencja musiała przekroczyć magiczne 50 proc. To była fajna praca, fajne wyzwanie, mnóstwo kontaktów z ludźmi - wspomina. Jak zapewnia, przeprowadził kalkulację wyniku i w czasie głosowania był spokojny. Szacunek zgadzał się co do miejsca po przecinku - chwali się nasz gość. Nerwy w rządzie jednak były. Starałem się przekonać prezydenta i premiera. Nie specjalnie temu wierzyli. Ich problem - mówi. Frekwencja ostatecznie wyniosła ponad 58 proc.

Jak wyglądał wieczór referendalny? Z żoną poszliśmy do jakiejś kawiarni, do restauracji, do ogródka. Akurat tam siedziało mnóstwo ludzi i pamiętam, że zadzwonili do mnie jeszcze z PKW podając mniej więcej, jaka była frekwencja. Paliłem wtedy papierosy i skończyły mi się. Spytałem kelnera, czy mogę kupić papierosy, powiedział, że nie, że oni nie sprzedają. Ale po 15 minutach przyniósł mi trzy papierosy na talerzyku. Wie pan, ja poczułem się w Europie - żartuje Nikolski.

Ulubiony komuch, stary wróg

Nikolski wciąż bywa w Sejmie. Mają tu świetną bibliotekę - tłumaczy. Na korytarzu mija obecnych decydentów, spotyka się też ze starymi kolegami. Ludwik Dorn, były marszałek Sejmu powitał go kiedyś słowami: Witam ulubionego komucha! . "Starym wrogiem" nazywa go za to - witając się z nim serdecznie - Stefan Niesiołowski.

Można powiedzieć, że my, SLD i AWS, byliśmy jakimiś wrogami, przeciwnikami. A dało się coś zrobić. Dało się popracować, o parę rzeczy pokłócić. Ale taka powinna by polityka, bo to jest generalnie spór. Ale ten spór musi mieć jakąś jakość. Musi być o coś, nie tylko o władzę. A dzisiaj jest spór tylko o władzę - ocenia były poseł. Co powiedziałby obecnemu pokoleniu w polityce? Żeby zaczęli siebie nawzajem słuchać - radzi Lech Nikolski.