„Niewątpliwie w tej chwili większość ocen, prognoz mówi o zagrożeniu recesyjnym. Trzeba traktować to zagrożenie poważnie z tym, że jeżeli ono wystąpi – a wystąpi między innymi z powodu trudności w zaopatrzeniu w surowce energetyczne i wzrostu ich cen – to nie będzie to zagrożenie trwałe. To nie będzie recesja bardzo długotrwała dlatego, że sądzę, że po kilku kwartałach, już w następnym sezonie sytuacja się poprawi, ale niewątpliwie będzie trudna” – tak stan światowej gospodarki w Popołudniowej rozmowie w RMF FM ocenił prof. Jerzy Hausner. „Jeśli w ogóle wystąpi recesja, potrwa mniej więcej około roku” – podkreślił.

Prawdopodobieństwo wystąpienia w polskiej gospodarce recesji jest nadal ograniczone. Ja bym oceniał, że wynosi 25 proc., więc nie jest wysokie - dodał.

Zdaniem Hausnera recesja w gospodarce globalnej oznacza, że Polsce będzie trudniej sprzedawać produkty eksportowe. To oznacza niewątpliwie mniejszy popyt i mniejszą zdolność do utrzymywania wysokiej aktywności gospodarczej. To będzie dla nas także niekorzystny czynnik, aczkolwiek z drugiej strony może oznaczać osłabienie presji inflacyjnej - wyjaśnił. 

"Na niezależność pracuje się latami"

Mam wrażenie, że zachowania, szczególnie prezesa NBP, ale także i całej instytucji wskazują na jej bardzo wyraźną dyspozycyjność wobec oczekiwań innego ośrodka władzy, co nie powinno mieć miejsca - mówił w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM prof. Hausner pytany, czy NBP jest dziś instytucją niezależną. Trudno zdobywać się na niezależność w jakimś dniu, tygodniu czy miesiącu. Na niezależność pracuje się latami. Jak się ją straciło, to się nie da odzyskać takim czy innym słowem, czy decyzją - stwierdził były wicepremier i były członek Rady Polityki Pieniężnej.

Prof. Hausner skomentował także podnoszenie stóp procentowych przez NBP, przy jednoczesnym transferowaniu pieniędzy na rynek przez rząd, w postaci np. tarczy antyinflacyjnej. To jest z jednej strony naciskanie na pedał hamowania, z drugiej pedał szybkości, więc można się wywrócić. Ale to wcale nie oznacza, że rząd nie powinien podejmować działań rekompensujących niektórym organizacjom i grupom wzrostu kosztów. Nie powinien rezygnować ze wzrostu pewnej części wydatków czy tarcz. Ale to musi być selektywne. Nie może dotyczyć wszystkich - przekonywał ekonomista. Nie jest tak, że wyłącznie podnoszenie stóp procentowych do dowolnej wysokości gwarantuje nam skuteczną walkę z inflacją - dodał prof. Hausner.

TREŚĆ ROZMOWY MARKA TEJCHMANA Z PROF. JERZYM HAUSNEREM

Marek Tejchman: Koniec roku szkolnego dzisiaj, wystawianie świadectw. Namówię pana do tego, żeby pan powiedział jaką ocenę by wystawił polskiej gospodarce?

Prof. Jerzy Hausner: Nie, dlatego że ja stronię od formułowania tego rodzaju ocen dlatego, że gospodarka to nie szkoła, a ja nie jestem nauczycielem.

A jakby miał pan wystawić ocenę opisową i powiedzieć w jakiej teraz jesteśmy kondycji?

To użyłbym takiego określenia, że sytuacja jest trudna, pozycja zagrożona, więc jeśli mielibyśmy jakąś  analogię szkolną, to powiedziałbym temu potencjalnemu uczniowi: naprawdę musisz się bardzo starać, żeby poprawić tę sytuację, masz na to jeszcze ciągle czas i możliwości, ale już nie możesz tego odkładać.

Planując tę rozmowę chciałem podsumowywać rok, ale w tym tygodniu pojawiło się bardzo dużo międzynarodowych prognoz i opinii mówiących o tym, że prawdopodobieństwo recesji w gospodarkach amerykańskiej i europejskiej rośnie. Minister gospodarki Niemiec - pan Habeck  - powiedział, że odcięcie gazu przez Rosjan, które jest prawdopodobne według niego w zimie, może być takim trochę momentem jak Lehman Brothers, czyli jak początek kryzysu z 2008 roku. To są realne perspektywy dla światowej -  w związku z tym polskiej - gospodarki  takiego wielkiego szoku?

Najpierw porozmawiajmy o gospodarce światowej. Niewątpliwie w tej chwili większość ocen, prognoz mówi o zagrożeniu recesyjnym. Trzeba traktować to zagrożenie poważnie z tym, że jeżeli ono wystąpi - a wystąpi między innymi z powodu trudności w zaopatrzeniu w surowce energetyczne i wzrostu ich cen - to nie będzie to zagrożenie trwałe. To nie będzie recesja bardzo długotrwała dlatego, że sądzę, że po kilku kwartałach, już w następnym sezonie sytuacja się poprawi, ale niewątpliwie będzie trudna.

Po kilku kwartałach. To oznacza być może pół roku, to może oznaczać półtora roku.

Maksymalnie. Ja bym obstawiał, że to potrwa... Jeśli w ogóle wystąpi recesja, to potrwa mniej więcej około roku.

A co oznacza recesja dla naszych słuchaczy?  Co to w zasadzie znaczy?

My mówimy o recesji w gospodarce globalnej, co oznacza, że będzie nam trudniej sprzedawać nasze produkty eksportowe. To oznacza niewątpliwie mniejszy popyt i mniejszą zdolność do utrzymywania wysokiej aktywności gospodarczej. To będzie także dla nas niekorzystny czynnik, aczkolwiek z drugiej strony może oznaczać osłabienie presji inflacyjnej, bo jeśli nastąpi obniżenie dynamiki wzrostu gospodarczego w Polsce, to trzeba się liczyć z tym, że to będzie bardzo niekorzystne, ale z drugiej strony zmniejszy presję cenową.

Ludzie odnoszą zawsze te doświadczenia kryzysowe do swoich wspomnień. Dla wielu z nas, dla wielu Polaków doświadczenie kryzysu czy też problemów, doświadczenia bliskiego recesji to jest obawa o pracę. Pan wyprowadzał Polskę z głębokiego kryzysu rynku pracy. Czy to spowolnienie - nie mówimy czy to będzie spowolnienie, czy recesja - dla zwykłych Polaków, dla naszych słuchaczy oznacza duży wzrost bezrobocia czy raczej problemy z podwyżką i wyższe ceny, z którymi będą się zmagali? Jakie będzie to spowolnienie? Co ono będzie dla nas, zwykłych ludzi oznaczało?

Ja bym użył innego określenia. Użyłbym określenia "wyhamowanie". To jest coś więcej niż spowolnienie, bo ze spowolnieniami mieliśmy w naszej gospodarce parokrotnie do czynienia. Ale to będzie mocniejsze. Nie twierdzę, że będziemy mieli recesję. Prawdopodobieństwo wystąpienia w polskiej gospodarce recesji jest nadal ograniczone. Ja bym oceniał, że to jest 25 proc., więc ono nie jest bardzo wysokie. Ale będziemy mieli mocne hamowanie. Pamiętajmy, że mamy gospodarkę rozpędzoną. Mamy gospodarkę, której dynamika wzrostu w pierwszym kwartale wynosiła 8,5 proc. Więc jeśli wyhamujemy do 2-3 proc., to proszę sobie wyobrazić samochód, który będzie musiał na stosunkowo krótkim odcinku, z takiego czy innego powodu nagle zacząć gwałtownie hamować. No to nie jest to miłe doświadczenie, a dodatkowo grozi pewnymi komplikacjami.

A kogo te pasy szarpną? Co to znaczy tak naprawdę dla nas?

 To oznacza, że oczywiście będzie mniejsze zapotrzebowanie. Nasze problemy będą innego rodzaju. Dzisiaj większość tych, którzy produkują, może sprzedawać swoje towary. Ma problem z zaopatrzeniem, ma problem ze wzrostem kosztów, ze wzrostem cen, wzrostem wynagrodzeń. Ale na razie nie ma problemu bariery popytowej. A tutaj się bardzo mocno pojawi ta bariera. Wtedy pojawia się to właśnie najgorsze zagrożenie, które będzie wiązało się z wyhamowaniem dynamiki gospodarczej, a mianowicie możliwością wzrostu bezrobocia. Dlatego że to oznaczałoby pojawienie się czynnika, który może dosyć długo nas utrzymywać na niskiej dynamice. Ja nie przewiduję jakiegoś gwałtownego wzrostu bezrobocia, ale trzeba się liczyć z taką możliwością, jeśli to hamowanie byłoby rzeczywiście głębokie, mocne, zdecydowane.

Trudniej będzie o podwyżkę? Bo wielu z nas o tę podwyżkę teraz zgłasza się do szefa, pokazując wzrost cen. Czy grozi nam sytuacja, w której przez pewien czas ceny będą rosły trwale szybciej niż pensje?

Tak już jest. W ostatnim miesiącu, jeśli mówimy o przeciętnych, mamy do czynienia z sytuacją, kiedy ogólny wzrost wynagrodzeń jest niższy niż dynamika cen.

Ale statystycznie to był pierwszy taki miesiąc. Czy to się może utrwalić?

To wszystko prawda. Ale to nie jest ostatni miesiąc. Pamiętajmy, że mówimy o średniej. Średnie mają to do siebie, że one ukrywają rzeczywisty rozkład. Trzeba sądzić, że większa część naszego społeczeństwa w tej chwili znalazła się już w sytuacji, kiedy traci realnie uzyskany poziom dochodów.

O inflacji mówi się, że to jest coś, co uderza bardzo często w tych najbiedniejszych, którzy mają stałe świadczenia. Ale one są waloryzowane. Kto w Polsce traci na inflacji, według pana?

Oczywiście, że tracą najsłabsi. Najsłabsi w tym znaczeniu, że dla nich, nawet jeśli one są waloryzowane, to nie są waloryzowanie w pełni, to po pierwsze i są waloryzowane z opóźnieniem. Zawsze pamiętajmy, że jest przesunięcie czasowe i że to nie jest waloryzacja, która w pełni rekompensuje wzrost cen. W dodatku ich strata polega na tym, że te grupy nie są w stanie przy ograniczonym budżecie zrezygnować z konsumpcji wielu podstawowych dóbr. A jeśli rezygnują, to znaczy, że to jest albo kosztem zdrowia, albo kosztem warunków życia. No to są dramatyczne wybory. A druga grupa to są ludzie, którzy pracują w siatce wynagrodzeń, która jest ustabilizowana i niepodnoszona, czyli albo ludzie w sferze budżetowej, albo o niskich.