„Człowieku, uczestniczysz w historycznej chwili. Ten świat zmieni się na lepsze. Koniec wojen, koniec z kryzysem, koniec nierówności społecznych. Ameryka znów będzie liderem” – przekonywał mnie rozradowany młody Polak spotkany 4 lata temu w noc wyborczą w Chicago. Stałem wtedy pod wielką scena w Parku Granta, na której za chwilę miał pojawić się zwycięzca wyborów prezydenckich. Tłum szalał. Czy chociaż część tamtego entuzjazmu przetrwała do tej pory?

4 lata temu, gdy 44. prezydentem Stanów Zjednoczonych miał zostać Barack Obama, Afroamerykanie skandowali z radości: "Czarny Prezydent". Okolice Parku Granta mimo późnej pory były zablokowane. Zewsząd ciągnęły tłumy cieszących się ludzi, którzy mieli nadzieję na lepsze jutro. Na każdym rogu stali sprzedawcy gadżetów z wizerunkiem nowego prezydenta. Byli też tacy, którzy skakali po plakatach z wizerunkiem Johna McCaina - kandydata republikanów, który w tę noc przegrał z Barackiem Obamą. Dość rządów republikanów! - krzyczeli mi niemal do mikrofonu. Zobacz, co zrobił z tym krajem Georg W. Bush - wołali.  Imigranci mówili z kolei o wielkiej nadziei. "Obama Obiecał reformę imigracyjną. Już wkrótce będziemy mogli tutaj normalnie żyć" - podkreślali rozradowani.


Rok 2012

Co pozostało z tej wielkiej radości po 4 latach? W polonijnych dzielnicach entuzjazmu nie widać. Reformy imigracyjnej jak nie było, tak nie ma. Co więcej, w ciągu 4 lat rządów Baracka Obamy z USA deportowano więcej osób niż w ciągu 8 lat prezydentury Georga W. Busha. Ponadto w wielu stanach, jak choćby w Arizonie, wprowadzono bardzo restrykcyjne prawo dotyczące nielegalnych imigrantów. Policja może teraz sprawdzić status pobytu zatrzymanej osoby nawet w czasie kontroli drogowej. W innych miejscach USA nielegalni mają problem z zapisaniem dzieci do szkół. Ostatnio urzędujący prezydent tłumaczył, że nie obiecywał reformy imigracyjnej, a jedynie to, że jego administracja zajmie się tym problemem. 

Organizacje proimigracyjne grożą, że wycofają swoje poparcie dla Obamy. W maju 2010 roku ostrzeżeniem dla niego była wielka manifestacja imigrantów w Waszyngtonie. Przy National Mall powiewały flagi wielu państw. Kolejni przedstawiciele organizacji wspierających tych, którzy mieli nadzieję na American Dream mówili o potrzebie rozwiązania problemu. Jestem tu od 15 lat. Chciałbym pojechać do Polski, zobaczyć rodzinę. Ale jak wyjadę ,to już nigdy nie będę mógł tu wrócić - mówił mi Polak, z którym wówczas rozmawiałem. Ten człowiek znalazł tu pracę. Zakochał się w Polce, która także przebywa w USA nielegalnie. Wzięli ślub. Mają syna. Nastolatek jako obywatel USA każde wakacje spędza w Polsce. To moje miejsce na ziemi, ale chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć swoich rodziców - opowiadał z nadzieją mój rozmówca. W ręce trzymał flagę narodową z napisem "Solidarność". 

Pod koniec pierwszej - i być może ostatniej - kadencji Obamy - wielu moich rozmówców wyraża wielkie rozczarowanie jego rządami. Zwolennicy urzędującego prezydenta i on sam tłumaczą, że wprowadzał się do Białego Domu w czasach wielkiego kryzysu, kiedy w USA panowało olbrzymie bezrobocie, padały kolejne firmy, a gospodarka zwalniała. Ale co zmieniło się w ciągu tych 4 lat?  Na głowie Baracka Obamy pojawiło się wiele siwych włosów. Amerykanie zakończyli operację wojskową  w Iraku i wdrożyli plan wycofania żołnierzy z Afganistanu. Prezydent może poszczycić się też tytułem noblowskim przyznanym mu już kilka miesięcy po zaprzysiężeniu. Z racji, że Obama nie ma raczej zbyt wielu osiągnięć, popularne i promowane przez demokratów jest zdanie wypowiedziane przez wiceprezydenta Joe Bidena. "Osama bin Laden nie żyje, a General Motors żyje".


Kolejne obietnicy Obamy

Barack Obama znów obiecuje. W swoich wystąpieniach podkreśla, że rządy Republikanów byłyby katastrofą dla kraju, a on sam potrzebuje kolejnych 4 lat, aby doprowadzić reformy do końca. Zapewnia, że stworzy milion nowych miejsc pracy i zredukuje o 4 biliony dolarów dług publiczny (w tej chwili przekroczył on 16 bilionów dolarów).

Barack Obama wciąż ma większe szanse na wygranie listopadowych wyborów niż Mitt Romney, ale nie porywa już tak wielu Amerykanów. Również imigranci podchodzą ostrożniej do jego kolejnych obietnic. Polacy mieszkający w USA mają prezydentowi za złe przede wszystkim niedotrzymanie obietnicy dotyczącej zniesienia wiz. W czasie wizyty Bronisława Komorowskiego w Waszyngtonie Barack Obama pytany przez polskich dziennikarzy o nierozwiązany od lat problem przyznał, że Polska przystąpi do ruchu bezwizowego. Padła deklaracja "do końca mojej kadencji". Jasnym było, że mówi o pierwszej. W końcu i dziś nie wiadomo, czy nadal będzie lokatorem rezydencji przy 1600 Pensylwania Avenue. Nieco ponad rok później amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton przyznała, że nie ma szans na spełnienie tej obietnicy. Kiedy dziś rozmawiam z Polakami mieszkającymi w USA, najczęściej wskazują, że ta sprawa powoduje, iż mają wątpliwości, czy oddać głos na urzędującego prezydenta. Kolejna rzecz to kwestia tarczy antyrakietowej. Wycofanie się z planów administracji Busha dotyczących ulokowania elementów systemu na terenie naszego kraju także nie zostało odebrane dobrze. Wielu odniosło wrażenie, że groźby Rosji, która sprzeciwiała się tym planom i nadal to robi sprawiły, że Barack Obama wolał nie drażnić Kremla niż zachować się lojalnie wobec sprawdzonego sojusznika.

Właśnie słowo "sojusznik" najczęściej przewija się w moich rozmowach z naszymi rodakami mieszkającymi za wielką wodą. Trudno im, zrozumieć, dlaczego tak trudno nam osiągnąć to na czym nam zależy, kiedy ramię w ramię z Amerykanami służyliśmy w Iraku, a teraz w Afganistanie. Warto podkreślić olbrzymie koszty tych misji. 

Polskie obozy i partia golfa w czasie pogrzebu

W oczach Polaków Barack Obama nie zyskał także, kiedy w czasie wręczania pośmiertnie Janowi Karskiemu Prezydenckiego Medalu Wolności użył sformułowania "polskie obozy śmierci". Potem Biały Dom robił wszystko, by w swoich tłumaczeniach nie użyć słowa "przepraszam".

Jest też jeszcze jedna kwestia, o której pamiętają Polacy - zwłaszcza zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości - mieszkający w USA. Po katastrofie smoleńskiej Barack Obama odwołał swój wyjazd na pogrzeb Pierwszej Pary z powodu pyłu wulkanicznego, który spowił znaczną część przestrzeni powietrznej nad Europą.  Z Nowego Jorku do Krakowa doleciał natomiast przebywający akurat w USA prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili. Inna sprawa, że pilot wynajętego samolotu złamał prawo, a w najlepszym przypadku naruszył przepisy. Obama w dniu pogrzebu pojechał jednak na pole golfowe. To nie spodobało się wielu Polakom.

Profesor Richard Pipes, były doradca Ronalda Reagana uważa, że Obama nie spełnił pokładanych w nim nadziei. W rozmowie ze mną podkreśla, że nie był on przygotowany do sprawowania funkcji prezydenta Stanów Zjednoczonych.

"Za dużo obiecał i niczego nie spełnił"

Na kogo głosowała Pani 4 lata temu? - pytam Polkę na Greenpoincie (polonijna dzielnica w NYC) Na Baracka Obamę - odpowiada.  W listopadzie na kogo Pani zagłosuje? - dopytuję. Na nikogo. Romneya nie lubię. Wolę demokratów. Ale Barack Obama za dużo obiecał i niczego nie spełnił. Zawiodłam się - mówi moja rozmówczyni. 

Według najnowszych sondaży Barack Obama może liczyć na ponad 50 procent poparcia.  Mitta Romneya popiera mniej niż 40 procent Amerykanów i raczej to jednak Obama wygra nadchodzące wybory.