Koszykarze Phoenix Suns zostali pokonali na wyjeździe Chicago Bulls w lidze NBA. Tym samym "Słońca" przerwały serię pięciu porażek z rzędu i odniosły 2000 zwycięstwo w historii klubu. Marcin Gortat zdobył w tym spotkaniu osiem punktów i miał dziesięć zbiórek.

Zwycięstwo dało koszykarzom z Arizony satysfakcję z wielu powodów. Oznacza zakończenie serii pięciu porażek w ostatnich meczach oraz pierwszą wygraną na wyjeździe od 27 listopada i potyczki z Cleveland Cavaliers, po której przegrali 12 kolejnych spotkań poza domem. W hali United Center Phoenix Suns jako dziewiąty zespół osiągnęli 2000 zwycięstw w historii swoich występów w lidze. Potrzebowali na to 3599 meczów, co stawia klub na czwartym miejscu pod względem szybkości dojścia do tego "okrągłego" rekordu. Ich sobotni rywale, sześciokrotni mistrzowie NBA, wygrali dotychczas 1950 spotkań.

Drużyna Alvina Gentry’ego odniosła przekonujące zwycięstwo nad wyżej klasyfikowanym zespołem z Chicago, bo nie popełniła błędów z poprzedniego meczu z Brooklyn Nets, kiedy to, prowadząc do przerwy, zupełnie rozkleiła się w drugiej połowie, zdobywając zaledwie 26 punktów (drugi najgorszy wynik w historii klubu). Teraz, po wyrównanym początku spotkania, przejęła w drugiej kwarcie kontrolę nad wydarzeniami na boisku i konsekwentnie realizowała taktykę polegającą na twardej obronie i spowalnianiu gry w ataku.

W każdej części meczu miała też na parkiecie lidera zdobywającego punkty. W pierwszej kwarcie, minimalnie przegranej 20:21, był nim Scola (uzyskał 10 pkt), w drugiej, wygranej 29:21 - rezerwowy Beasley, który przypomniał o swoim strzeleckim talencie (14 punktów, 7/8 z gry), w trzeciej (28:21) - ponownie Scola (12 pkt), a w czwartej (20:18) Telfair, który 11 ze swoich 13 punktów zdobył w ostatnich 13 minutach meczu i rozsądnie kierował grą zespołu.

Gortat, w odróżnieniu od większości swoich występów w tym sezonie, zagrał lepiej po przerwie niż w pierwszej połowie, w której zresztą krócej przebywał na parkiecie. Po popełnieniu drugiego faulu już po niespełna pięciu minutach meczu musiał usiąść na ławce.

Po zmianie stron był na boisku w najważniejszych momentach, gdy drużyna budowała bezpieczną przewagę. To po jego punktach zdobytych spod kosza, na początku trzeciej kwarty po raz pierwszy różnica wzrosła do dziesięciu punktów (56:46). Z kolei w połowie tej odsłony po jego zbiórce w obronie i asyście do Browna, który trafił za trzy, było 63:52. Celne rzuty wolne polskiego środkowego na 1.13 minuty przed końcem kwarty dały Suns prowadzenie 73:61.

W ostatnich 12 minutach przydały się jego dwa bloki - na Butlerze i Dengu, kolejne zbiórki oraz celny rzut z półdystansu w ostatniej sekundzie akcji, podwyższający wynik na 79:65. Z kolei po przytomnej asyście Gortata do Markieffa Morrisa i efektownych punktach skrzydłowego, na niespełna osiem minut przed końcową syreną było już nawet 86:67 i goście już nie mogli przegrać tego spotkania.

Polak miał natomiast szansę na kolejne double-double. Do dwucyfrowych osiągnięć w dwóch elementach gry brakowało mu dwóch punktów, ale w ostatniej minucie nie wykorzystał rzutów wolnych.

Suns z bilansem 13 zwycięstw i 26 przegranych zajmują przedostatnie, 14. miejsce w Konferencji Zachodniej.

W poniedziałek spotkają się we własnej hali z najlepszym obecnie zespołem ligi, finalistą poprzedniego sezonu Oklahoma City Thunder (28-8).