W wieku 21 lat stracił nogę podczas pracy w kopalni węgla. Pomimo wielu przeciwności i żmudnej rehabilitacji nie poddał się i został czynnym sportowcem. Na swoim koncie ma m.in. potrójne mistrzostwo Polski w AMP futbolu i dwukrotne wicemistrzostwo Polski w parasnowbordzie. Jak sam mówi, jego największym sukcesem jest pokonanie niepełnosprawności. O przełamywaniu granic przeczytacie w rozmowie z Jackiem Tomczakiem, zawodnikiem RMF4RT Gladiators.

Maciej Turchan, RMF4RT Gladiators: Czy przed amputacją również byleś czynnym sportowcem?

Jacek Tomczak: Tak, przed wypadkiem często uprawiałem sport. Od najmłodszych lat, w zasadzie dzień w dzień, ganiałem z kolegami za piłką. W czasach licealnych uczęszczałem na praktycznie wszystkie zajęcia sportowe. Można powiedzieć, że miałem większą frekwencję na treningach niż na lekcjach. Trenowałem głównie piłkę nożną, ręczną, biegi na orientację oraz pływanie. Było tego sporo, bo każdy z tych sportów sprawiał mi bardzo dużo radości!

Wszystko przerwał jednak nagły wypadek. Jak to się stało?

Ten dzień pamiętam jakby to było wczoraj. Stało się to dokładnie 8 marca 2009 roku. Byłem młodym górnikiem. Pracowałem w kopalni zaledwie 4,5 miesiąca. Byłem w pracy na nocnej zmianie i doszło do nieszczęśliwego wypadku. Lokomotywa górnicza omyłkowo wjechała z pełną prędkością na tor odstawczy, gdzie przebywałem i docisnęła mnie do drugiej lokomotywy. Wszystko działo się bardzo szybko. Na szczęście przeżyłem wypadek. Całkowitemu zmiażdżeniu ulegała jednak moja lewa noga, w odcinku poniżej kolana. To była moja ostatnia szychta na dole. Po 2 godzinach od wypadku wyjechałem na powierzchnię i trafiłem do szpitala. Lekarze próbowali uratować moją zmiażdżoną nogę. Po 5 dniach uciążliwych porób zapadła decyzja o amputacji. Następnego dnia obudziłem się już bez połowy lewej nogi.

Pamiętasz swoją reakcję, kiedy dowiedziałeś się, że nie będziesz miał nogi?

Przyszedł do mnie jeden z lekarzy i powiedział, że w mojej sytuacji będzie to najlepsza decyzja. Zgodziłem się na to. Pamiętam jednak, że miałem wielkie obawy przed tym, co będzie dalej? Ciężko było mi wyobrazić sobie dalsze życie po amputacji. Czy ja w ogóle będę w stanie normalnie funkcjonować i robić rzeczy, które robiłem dotychczas? W tamtej chwili nie znajdywałem odpowiedzi na żadne z tych pytań. Teraz jednak wiem, że to była najlepsza decyzja jaką mogłem podjąć.

Jak sobie to wszystko wytłumaczyłeś? Skąd czerpałeś siłę, aby się nie poddać?

Moją wielką i nieustającą siłą była rodzina i znajomi. Można powiedzieć, że od momentu wylądowania w szpitalu nie opuszczali mnie ani na chwilę. Odwiedzin było tyle, że pielęgniarki miały już dość wszystkich "pielgrzymek" do mojego szpitalnego łóżka. Dzięki tym wszystkim słowom wsparcia i energii, które otrzymałem, nie miałem nawet chwili na załamanie się. Paradoksalnie to była dla mnie przełomowa chwila, kiedy utwierdziłem się w przekonaniu, że moim największym szczęściem w życiu są bliscy, którzy będą przy mnie zawsze. Ta sytuacja dobitnie mi to uświadomiła. Będę im za to wdzięczny do końca życia!


Później zaczęła się rehabilitacja. Jak wyglądały twoje pierwsze kroki?

Rehabilitację rozpocząłem zaraz po wygojeniu rany pooperacyjnej. Byłem bardzo zmobilizowany do jak najszybszego założenia protezy. Wszystko po to, by znów zacząć chodzić. Jak wspomniałem wcześniej - ruch towarzyszył mi od zawsze i nie wyobrażałem sobie, bym od teraz musiał prowadzić inne życie. Nawet pomimo braku nogi. Udało mi się też dostać na turnus rehabilitacyjny do Górnośląskiego Centrum Rehabilitacji w Reptach, który bardzo przyśpieszył moje przygotowanie do protezownia. Dzięki temu, już po kilku miesiącach, mogłem zacząć uczyć się chodzić na nowo. W tym miejscu trzeba również zaznaczyć jaką cegiełkę dołożyli do tego moi bliscy. Od samego początku nie było dla mnie taryfy ulgowej. Wszyscy traktowali mnie jako pełnosprawnego, więc tak się czułem. Nikt nigdy nie dał mi odczuć, że przez moją niepełnosprawność jestem kimś gorszym, słabszym czy mniej wartościowym. A sama rehabilitacja trwa aż do dziś. To nierozłączny element życia po amputacji.

Kiedy udało ci się wrócić na sportowe tory?

Do sportu wracałem dość wolno. Na początek wyznaczałem sobie nowe cele życiowe, a nie te typowo sportowe. Najważniejsze było dla mnie zrobienie prawa jazdy, wyprowadzenie się od rodziców i oczywiście rehabilitacja. Za sport zabrałem się w momencie, kiedy udało mi się poukładać te sprawy. Na pierwszy ogień poszły narty. Trochę to zaskakujące, bo przed amputacją nie uprawiałem żadnego sportu zimowego. Po kilku wypadach w góry okiełznałem jazdę na dwóch deskach. Wychodziła mi ona dość płynnie jak na fakt, że miałem protezę. Kolejnym sportem był AMP Futbol, który pochłonął mnie kompletnie. Dołączyłem do drużyny Husarii Kraków i trenowałem w niej nieprzerwanie przed ponad 3 lata. Tu pierwszy raz spotkałem się z rywalizacją z innymi niepełnosprawnymi. Chociaż w gruncie rzeczy nie wiem, czy można tych sportowców nazwać w ten sposób, biorąc pod uwagę z jaką werwą poruszają się po boisku. Następnie udało mi się zakupić specjalną, sportową protezę, która umożliwiała mi bieganie. Zaczęło się i to z grubej rury. Zamiast wybrać spokojnie truchtanie po asfalcie, ja zdecydowałem się na start w biegach z przeszkodami. Pierwszy był w 2015 roku. To było dla mnie jak narkotyk! Ledwo skończyłem pierwszy bieg, a już chciałem stanąć na starcie kolejnego. Biegi z przeszkodami do dziś są moją pasją. W międzyczasie pojawił się Parasnowboard jako sport na sezon zimowy. On w tej chwili daje mi najwięcej wolności, emocji i adrenaliny. Każde wyjście na stok to unikatowe przejazdy, nowe umiejętności i prędkość dochodząca do 80 km/h. Do tego wszystkiego dorzuciłem też Paratriathlon - na początek jako wyzwanie, a w późniejszym czasie był dobrą zabawą i zróżnicowanym treningiem. A żeby tego było mało, od sierpnia tego roku rozpocząłem przygodę z siatkówką na siedząco.

Dużo tego! Wiem, że oprócz rekreacyjnego uprawiania sportu, masz na swoim koncie kilka dużych sukcesów. Pochwalisz się?

Dla mnie jedynym z ważniejszych, sportowych sukcesów jest potrójne mistrzostwo Polski w AMP futbolu i dwukrotne wicemistrzostwo Polski w Parasnowbordzie. Jestem też dumny z ukończenia pięciu triathlonów na dystansie 1/8 IM. Na swoim koncie mam też piętnaście Runmageddonów, w tym dwa na dystansie półmaratońskim. Mimo wszystko uważam, że moim największym osobistym sukcesem jest pokonanie niepełnosprawności i powrót do aktywnego życia.

Jak po czasie patrzysz na ten cały wypadek i to, co cię spotkało? Dzięki tym doświadczeniom czujesz się silniejszy?

Czas, w którym zdarzył się wypadek, był dla mnie okresem wejścia w dorosłość. Pierwsza praca, poważniejsze związki, męskie decyzje do podjęcia. Musiałem przechodzić przez to wszystko jak osoba niepełnosprawna. Dzięki temu ćwiczyłem nie tylko swoje ciało, ale przed wszystkim charakter. Myślę, że utrata nogi i moja walka o powrót do społeczeństwa dały mi bardzo duży zastrzyk pewności siebie. Na szczęście nigdy nie starałem się patrzeć na to, co się stało z negatywnymi emocjami. Choć przez pierwsze miesiące było to niezwykle ciężkie. Teraz, prawie po 11 latach, z całą świadomością mogę stwierdzić, że ten wypadek był dla mnie swoistym drogowskazem. Pokazał mi, jak być lepszym człowiekiem i utwierdził w przekonaniu, że co by się nie działo, z życia trzeba czerpać pełnymi garściami. Bo ograniczenia są tylko w naszych głowach.

Brzmisz jak prawdziwy wojownik. Do tego stałeś się Gladiatorem, po zasileniu szeregów zespołu RMF4RT Gladiators. Co cię do tego skłoniło?

Mam za sobą kilkanaście starów w biegach przeszkodowych, praktycznie na wszystkich możliwych dystansach. Zdecydowaną większość tych biegów pokonywałem samotnie. Na którymś z nich postanowiłem, że to koniec biegania w pojedynkę. Ta dyscyplina zrzesza tylu wspaniałych ludzi, którzy pojawiają się na każdym evencie, że szkoda ich nie poznać. Sam nie ograniczam się tylko do biegów OCR, więc chciałem dołączyć do zespołu multisportowego. Takim właśnie teamem są Gladiatorzy. Dzięki temu poznałem wielu wspaniałych ludzi, z którymi mogę dzielić sportową pasję i wspólnie doskonalić swoje umiejętności. Chcę godnie reprezentować drużynowe barwy i być odbiciem naszego hasła - #GladiatoraNieBoli, bo zawsze walczę do samego końca. Będę miał okazję potwierdzić te słowa już podczas najbliższego celu, którym jest półmaraton śląski.